Drogi i bezdroża dialogu katolicko-żydowskiego
Ks. Waldemar Chrostowski
Refleksja nad historią, aktualnym stanem i uwikłaniami dialogu katolicko-żydowskiego nie może ograniczać się do tego, co wiemy na te tematy, lecz powinna także uwzględniać wymiar doświadczenia i pamięci. Jest to szczególnie ważne, gdy chcemy poznać i zrozumieć drogi i bezdroża tego trudnego dialogowania. Dlaczego Kościół katolicki nawiązał dialog z Żydami i judaizmem? Odpowiadając, można wskazać następujące przyczyny: rzeczywistość, symbolikę i ideologię zagłady Żydów; utworzenie i okrzepnięcie państwa Izrael; przesłanki religijno-teologiczne uwidocznione na II Soborze Watykańskim. W rzetelnej refleksji nad tymi przyczynami widać zarazem bezdroża dialogu. Każdy, kto się włącza w dialog katolicko-żydowski lub nim się interesuje, powinien znać również owe bezdroża i należycie odróżniać rozmaite płaszczyzny dialogu, to znaczy wiedzieć, na którym poziomie się obraca i o czym właściwie mówi. Na początku należy podkreślić bardzo istotne uwarunkowanie dialogu katolicko-żydowskiego w Polsce. Judaizm, czyli religia żydowska wiąże się znacząco z tożsamością Żydów jako takich (aczkolwiek istnieją Żydzi, którzy nie są wyznawcami judaizmu) i często nie da się ich od siebie oddzielić. Podobnie katolicyzm wiąże się z tożsamością Polaków (aczkolwiek są Polacy nie będący katolikami), więc i tutaj obserwujemy silny splot religii i poczucia narodowego. Zależności te sprawiają, że w warunkach polskich nie sposób poruszać złożonej problematyki dialogu katolicko-żydowskiego, nie uwzględniając realiów i sporów na temat stosunków polsko-żydowskich.
Zagłada Żydów
Zagłada Żydów europejskich została zaplanowana, podjęta i przeprowadzona podczas II wojny światowej przez niemieckich narodowych socjalistów. Jej ramy czasowe wyznacza z jednej strony konferencja, która odbyła się 20 stycznia 1942 r. w Wannsee, na przedmieściach Berlina. Adolf Hitler i jego najbliższe otoczenie podjęli wtedy decyzję o Endloesung, czyli "ostatecznym rozwiązaniu" kwestii żydowskiej. Przez kilka następnych tygodni panowała złowróżbna cisza, pojawiły się bowiem trudności z wcieleniem w życie ludobójczej decyzji. Hitlerowcy zaczęli ją wdrażać pod koniec marca 1942 roku. Do KL Auschwitz trafił wówczas pierwszy transport Żydówek z Popradu na Słowacji. Przywiezione kobiety zgładzono na zasadach rasowych zaakceptowanych w Wannsee. Surowe represje i krwawe prześladowania dotykały Żydów i wcześniej, zwłaszcza po hitlerowskiej inwazji na Polskę. Nie omijały też one Polaków na terytoriach zajętych przez Niemców, o czym świadczą liczne aresztowania i represje oraz założenie w czerwcu 1940 r. - właśnie z myślą o Polakach - KL Auschwitz. Ludobójstwo na Żydach trwało do zakończenia II wojny światowej. Znamienne, że jego ofiarami byli przede wszystkim Żydzi wschodnioeuropejscy, podczas gdy prześladowanie Żydów w zachodniej Europie, a nawet w Niemczech miało inny przebieg. Niemcy traktowali "swoich" Żydów inaczej niż Żydów z Europy wschodniej. W maju 1945 r. w zajętym przez aliantów Berlinie nadal mieszkało około dziesięciu tysięcy Żydów. Taka sytuacja była nie do pomyślenia w okupowanej Polsce.
Ludobójstwo popełnione przez narodowych socjalistów ( nb. to określenie jest zastępowane mniej wyrazistym określeniem " naziści"; do 1989 r. w Polsce i byłych krajach socjalistycznych nie dopuszczano możliwości "socjalizmu narodowego" i ukuto pojęcie "hitleryzmu") kosztowało życie kilku milionów Żydów. Powszechnie przyjmuje się, że sześć milionów i liczba ta stanowi swoiste tabu. U jej genezy jest najprawdopodobniej artykuł opublikowany 9 maja 1945 r. na łamach sowieckiego dziennika Prawda, w którym podano, iż w obozie śmierci Auschwitz zamordowano cztery miliony osób, w tym większość Żydów. Charakterystyczne, że przez cały okres powojenny historycy wiedzieli, iż jest to liczba zawyżona, a jednak nie podejmowali żadnych prób jej zweryfikowania. W PRL i państwach satelickich byłego ZSRR było to niemożliwe, ale nie zrobiono tego również na Zachodzie. Wielkie trudności powstały w 1989 r., gdy wreszcie zaczęto prostować liczbę zamordowanych w KL Auschwitz I i Auschwitz II, czyli Birkenau. Rzetelni historycy, kierując się źródłami historycznymi i zeznaniami ocalałych świadków, podają obecnie liczbę od 1,2 do 1,5 miliona zamordowanych, w ogromnej większości Żydów. W latach 90. okazało się, że nie ma to jednak żadnego znaczenia. Jakakolwiek próba dyskusji na temat ogólnej liczby zamordowanych Żydów była i jest traktowana jako niedopuszczalny i niebezpieczny rewizjonizm. Ja sam pamiętam wydarzenie, które miało miejsce zimą 1998 r. w Toronto. Zapytałem tamtejszych historyków żydowskich, jak się zmieniło liczenie żydowskich ofiar narodowosocjalistycznego ludobójstwa po zmianie ustaleń co do liczby ofiar KL Auschwitz. Zaprowadzono mnie do mapy, na której wypisano liczbę zamordowanych Żydów w poszczególnych krajach. Ich suma dawała w przybliżeniu sześć milionów. Szkopuł w tym, że terytoria państw europejskich zaznaczono w ich granicach powojennych, a więc wygląda na to, że część ofiar była liczona dwukrotnie. Takie stawianie sprawy nie ułatwia solidnych dociekań i uczciwej dyskusji historycznej. Zdarza się często, że kieruje ją na bezdroża odgórnej ideologizacji.
Wszystkie liczby, niezależnie od stopnia statystycznej dokładności, są przerażające. Skutkiem zagłady europejskich Żydów był szok, największy tam, gdzie mieszkało ich najwięcej i gdzie zostali bestialsko wymordowani, czyli w Europie Środkowo-Wschodniej, szczególnie na ziemiach Polski w jej przedwojennych granicach. Oblicza się, że zginęło prawie trzy miliony Żydów polskich. Ich los był nie tylko częścią losu żydowskiego zgotowanego im przez narodowych socjalistów, lecz także częścią ogólnego dramatu Polski i wszystkich Polaków. Podczas II wojny światowej zginęło sześć milionów obywateli polskich, z których połowa to Żydzi, a cały kraj poniósł nieopisane straty materialne. Dramat wojny dotknął każdą polską rodzinę. W okresie bezpośrednio powojennym to, co się wydarzyło, postrzegano w "trójkącie": Niemcy - Polacy - Żydzi. Niemcy byli prześladowcami, zaś Polacy i Żydzi - ofiarami.
Opłakując najbliższych oraz odbudowując kraj ze zgliszcz i ruin, nie stawiano pytań, jak to wszystko było możliwe. Powojenną sytuację komplikowała jeszcze świadomość, że Polacy są bodaj największymi przegranymi zakończonej wojny, bo za naszymi plecami i wbrew naszym żywotnym interesom zawarto układy polityczne, na mocy których Polska znalazła się w strefie wpływów Związku Radzieckiego. W końcu lat 40. i w latach 50. przyczyny, przebieg i śmiercionośne skutki wojny coraz częściej stawały się przedmiotem refleksji. W naszych warunkach można ją było podejmować i rozwijać w bardzo ograniczonym stopniu. Kościół katolicki również podjął tę refleksję. Pytanie o zagładę Żydów europejskich zyskiwało na ostrości, tym bardziej że aczkolwiek świat znał wiele krwawych epizodów, ten wydarzył się w Europie karmionej od prawie dwóch tysięcy lat ideałami Ewangelii i chrześcijaństwa. Kościoły, zwłaszcza katolicki i Kościoły protestanckie w Niemczech, wyrażały solidarność z tymi, którzy przeżyli ludobójstwo. Stawiane pytania nie pomijały faktu, że ofiarami narodowego socjalizmu i komunizmu byli także chrześcijanie. Teologowie postawili dramatyczne pytanie, co się stało z człowiekiem i kim on jest, jeżeli posuwa się do takich okrucieństw i zbrodni.
Trauma po wyniszczeniu europejskich Żydów nie wszędzie była jednakowa. Całe połacie świata nie odczuwały współczucia ani nie okazywały żałoby. Dość wspomnieć Amerykę Północną, to znaczy Stany Zjednoczone (uwikłane na początku lat 50. w wojnę w Korei) i Kanadę, a także nowo utworzone państwo Izrael. Tych europejskich Żydów, którzy przeżyli zagładę i szukali schronienia w Palestynie, nazywano "mydło", odnosząc się do nich z nie ukrywaną pogardą. Mówiono: Dlaczego pozwoliliście wpędzać się do bydlęcych wagonów, a potem daliście się wieźć do obozów i tam biernie przyjmowaliście śmierć? Właśnie w tych warunkach rozpoczęła się żydowska haggada na temat Polski, trwająca po dziś dzień. Brzmi ona mniej więcej tak: Prześladowani przez Niemców Żydzi nie mieli dokąd uciekać, bo Polacy byli dla nich tak samo źli, a nawet jeszcze gorsi niż Niemcy. Ta wypowiedź stanowi zapewne rezultat gorzkich i tragicznych doświadczeń indywidualnych, których nam, Polakom, nie wolno lekceważyć. Ale bardzo często dochodzi w niej do głosu także zastarzała żydowska niechęć wobec Polski i Polaków, a także wobec Kościoła i chrześcijaństwa. Nie sposób uczciwie naświetlić tych spraw, jeżeli problematyka stosunków między Polakami a Żydami będzie ukazywana jednostronnie, to znaczy z przemilczaniem albo zafałszowaniem przedwojennego i wojennego nastawienia wielu Żydów do ich polskiej ojczyzny i polskich sąsiadów. Jeżeli Żydzi mieszkający dzisiaj w Polsce mówią o sobie, że są Polakami, to taka deklaracja powinna uwzględniać fakt, iż naród to jest również wspólnota ducha i losu, więź synów z ojcami oraz zakorzenienie w przeszłości i tradycji. Taka solidarność przechodzi ciężką próbę właśnie podczas wojny. Jeżeli przetrwa, na długi czas stanowi spoiwo. Jeżeli nie, obnaża fakt, że i wcześniej po prostu jej nie było. II wojna światowa nie tyle podzieliła Polaków i Żydów, ile raczej w bolesny sposób obnażyła istniejące wcześniej podziały.
Pod koniec lat 50. i z początkiem 60., gdy państwo Izrael okrzepło, potrzeba tam było jako spoiwa nowej tożsamości narodowej wzorców prawdziwie bohaterskich. Rychło zniknęła jakakolwiek oficjalna niechęć wobec domniemanej "bierności" Żydów, którzy przeżyli. W świadomości Izraelczyków utrwalała się nowa haggada, która znalazła wyraz na pomniku w Miejscu Pamięci Yad Vashem w Jerozolimie. Po prawej stronie pomnika jest wyobrażenie Żydów pędzonych do pieców krematoryjnych, a są to starcy, kobiety i dzieci. Główna część pomnika przedstawia młodych i silnych bojowników żydowskich z getta warszawskiego. Taka interpretacja kształtuje odtąd tożsamość Izraelczyka: twoje miejsce jest po stronie bojowników, aby twoi najbliżsi nie doświadczyli śmierci, która stała się udziałem naszych pobratymców w Europie. W taki sposób z początkiem lat 60. zmieniło się spojrzenie na ludobójstwo popełnione na Żydach. Pojawiły się i w latach 70., upowszechniły dobrze znane dzisiaj nazwy Szoah i Holocaust. "Szoah" to nazwa hebrajska, występująca w Księdze Izajasza 10, 3 i 47, 11, a także w kilku innych miejscach Biblii Hebrajskiej, która w tłumaczeniu na polski znaczy "zagłada, nieszczęście". "Holocaust" też ma biblijne korzenie, ale pochodzi z języka greckiego, w którym oznacza "ofiarę całopalną". A chociaż pojawiły się dyskusje co do zasadności posługiwania się tą drugą nazwą, tłumaczono bowiem, że Żydzi nie wybrali dobrowolnie losu ofiar, obie nazwy weszły na dobre do światowego słownictwa, opisując mord popełniony na Żydach. Ideologia Szoah i Holocaustu była tworzona i rozwijana głównie w Stanach Zjednoczonych, dzie bardzo szybko dokonało się silne upolitycznienie, zideologizowanie i wręcz zmitologizowanie obydwu pojęć.
Podejmując refleksję nad ludobójstwem popełnionym na Żydach, chrześcijanie rozwijali ją na płaszczyźnie moralnej i religijnej. Wyrażali współczucie względem tych, którzy przeżyli, a także zastanawiali się, czy sami mogli uczynić w tych mrocznych czasach więcej dobrego. Nie brakuje wielu wzruszających świadectw chrześcijańskiej solidarności z Żydami, przypominających odważnie udzielaną Żydom pomoc. Niestety, były też postawy i zachowania złe, które wywołują wstyd i powinny prowadzić do skruchy. Znaczna liczba chrześcijan przyglądała się przeszłości, także tej sprzed II wojny światowej, podejmując trudny rachunek sumienia. W latach 1962-1965 odbył się II Sobór Watykański, na którym dokonała się przebudowa nastawienia Kościoła wobec Żydów i judaizmu. W ogłoszonej 28 października 1965 r. deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich Nostra aetate czytamy: "Kościół, który potępia wszelkie prześladowania, przeciw jakimkolwiek ludziom zwrócone, pomnąc na wspólne z Żydami dziedzictwo, opłakuje - nie z pobudek politycznych, ale pod wpływem religijnej miłości ewangelicznej - akty nienawiści, prześladowania, przejawy antysemityzmu, które kiedykolwiek i przez kogokolwiek kierowane były przeciw Żydom".
Deklaracja Nostra aetate otworzyła nowy rozdział w stosunkach katolicko-żydowskich. Miała uzasadnić i zintensyfikować proces refleksji moralnej i religijnej nad Zagładą. Ale w kilka dziesięcioleci po jej wydaniu okazało się, że Holocaust i Szoah stały się swoistą pseudoreligią Żydów. Ponieważ bardzo wielu z nich jest głęboko zeświecczonych i z judaizmem nie ma wiele wspólnego, jednym z głównych elementów traktowanych jako spoiwo współczesnej tożsamości żydowskiej jest ideologia Szoah. Jej syntezę wyraża słynne powiedzenie krążące wśród Żydów: w Holocauście zginęła jedna trzecia Żydów, a więc jedna trzecia każdego Żyda. Na tej podstawie są formułowane najrozmaitsze roszczenia i żądania, z finansowymi włącznie. Tak nastąpiła konfrontacja dwóch punktów widzenia: z jednej strony wrażliwości chrześcijańskiej, która karmiona ideałami Ewangelii postrzega dramat Żydów przede wszystkim w kategoriach etycznych, z drugiej zaś strony upolityczniania i ideologizowania w świecie żydowskim dramatycznej problematyki. Wskutek tego o tych samych bolesnych faktach mówimy odmiennymi językami, co musi prowadzić do nieporozumień i napięć.
W latach 70. uformowała się i ustaliła nowa jakość, a mianowicie "Shoah industry", czyli "przemysł Szoah". Znalazło to wyraz w literaturze, wspomnieniach, audycjach radiowych i programach telewizyjnych, a także w filmach silnie oddziałujących na wyobraźnię ludzi. Część z tej twórczości, np. Malowany ptak Jerzego Kosińskiego, nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Przeciwnie, bez żadnych wahań można ją zaliczyć do antypolskiej i antychrześcijańskiej retoryki. Faktem jest jednak, że autorzy i wydawcy przedstawiali swoje produkty jako dzieła historyczne. Rozpoczęły się zażarte dyskusje, w których okazywało się, że chrześcijanie z Zachodu nie mają należytego pojęcia o realiach zagłady Żydów na terenie okupowanej przez Niemców Europy Wschodniej. Polacy natomiast nie mogli uczestniczyć w tych dyskusjach na zasadach prawdziwie partnerskich. Rychło "trójkąt" Niemcy - Żydzi - Polacy zaczął być objaśniany w nowy sposób: Niemcy to prześladowcy, Żydzi - ofiary, a Polacy - świadkowie. Cała II wojna światowa zaczęła być interpretowana jako wojna przeciwko Żydom. Inne jej ofiary zeszły na dalszy plan bądź zostały w ogóle zanegowane. Wywoływało to w Polsce słuszne protesty, które skwitowano zarzutem, że Polacy podejmują spór o pierwszeństwo w cierpieniu. Konfrontacja zaostrzyła się po nakręceniu przez Stevena Spielberga filmu Szoah, który - na Zachodzie wielokrotnie nagradzany i traktowany jako dokument historyczny - w Polsce wywołał konsternację i protesty. Niestety, także u nas nie zabrakło wąskich grup i środowisk, które podzielały i rozpowszechniały wyłącznie żydowski punkt widzenia. Znalazło to wyraz w podjętych w 1986 i 1987 r. w Genewie zobowiązaniach przeniesienia klasztoru sióstr karmelitanek z bliskiego sąsiedztwa byłego KL Auschwitz w inne miejsce.
Z końcem lat 80. i w latach 90. żydowski sposób przedstawiania II wojny światowej miał zdominować całą historiografię. Na jego usługach stanął przemysł informacyjny w wielu rejonach świata. W 1993 r. otwarto w Waszyngtonie Muzeum Holocaustu. W ciągu kilku lat napisano mnóstwo książek, przygotowano wiele programów radiowych i telewizyjnych, nakręcono sporo filmów. Temat Szoah był niezwykle popularny i chwytliwy. Jeżeli ktoś chciał zasłynąć i podobać się, podejmował ów temat, zwracając uwagę na to, aby się zmieścił w kanonach tzw. poprawności politycznej. Jednym z szeroko propagowanych utworów był film Europa, Europa Agnieszki Holland. Reżyserka z nonszalancją potraktowała realia okupacyjne, ale prawie nikt poza Polską nie dociekał, jak wtedy było naprawdę. Jak daleko posunięto się w tej kwestii, najlepiej wyraża rozpowszechnione w Stanach Zjednoczonych powiedzenie: "There is no businnes like Shoah business" ("Nie ma lepszego interesu niż Szoah"). Mnóstwo osób, instytucji i organizacji czerpie ogromne korzyści z zajmowania się problematyką Holocaustu. Aktualnie jest to jedna z najbardziej dochodowych gałęzi kultury masowej. To, co chrześcijanom ma wyciskać łzy w oczach, pokaźnej części Żydów przynosi krociowe zyski. Po stronie żydowskiej odważnie mówi o tym i pisze silnie kontestowany i wyciszany prof. Norman Finkelstein. Poza tym jest to temat tabu.
Nawiązanie dialogu pokazało, że w przedstawianiu dawnej i nowszej przeszłości Europy i Polski istnieje zasadnicza biegunowość. Inaczej bowiem do przeszłości podchodzą Polacy, a inaczej Żydzi. Polacy chcą pisać historię, to znaczy ustalić fakty, poznać je i przedstawić, dowiedzieć się, kto, gdzie, kiedy i jak działał, zebrać i ocenić rozmaite świadectwa. Żydów w gruncie rzeczy nie interesuje historia, to znaczy wnikliwe i rzetelne odtworzenie faktów. W ich patrzeniu na przeszłość dominuje haggada, czyli opowiadanie, zazwyczaj mocno subiektywne, w którym są obecne elementy przeżyć przepuszczonych przez filtr emocji oraz uczuć. Jeżeli owe uczucia są dobre i przyjazne, całe opowiadanie jest przyjazne. W przeciwnym razie całe opowiadanie nabiera innego wydźwięku. My więc chcemy ustalić prawdę, Żydzi natomiast skupiają się na tym, co jest prawdziwe dla nich, czyli możliwe do przyjęcia z ich perspektywy. Nakręcanie koniunktury "przemysłu Szoah" spowodowało nowe spojrzenie na "trójkąt": Niemcy, Polacy, Żydzi. Tym razem w gronie prześladowców coraz częściej obok Niemców umieszczano Polaków, podczas gdy jedynymi ofiarami pozostawali Żydzi. Cała wojna została sprowadzona do paradygmatu prześladowania Żydów przez nie-Żydów. Ten paradygmat upowszechnił się zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie został wprowadzony do podręczników szkolnych i jest przedstawiany podczas wykładów akademickich oraz w programach edukacyjnych podejmowanych w środkach przekazu. Przeciętny Amerykanin nie ma pojęcia o martyrologii Polski i Polaków w latach 1939-1945, zaś wszystko, do czego może dotrzeć, sprowadza się do wiedzy podawanej w waszyngtońskim Muzeum Holocaustu. Bolesny jest fakt, że w kontekście nauczania o Szoah unika się słowa "Niemcy", natomiast bezkarnie używa się i nadużywa słowa "Polacy".
Z końcem lat 80. i w latach 90. pamięć o Szoah została przekształcona w żądania ekonomiczne. Zaczęto je zgłaszać pod adresem różnych państw i instytucji. Jednym z pierwszych adresatów stała się Szwajcaria. Twierdzono, że majątek żydowski zdeponowany niegdyś w tamtejszych bankach ma wartość 10-20 miliardów dolarów. Chociaż Szwajcarom udało się wykazać, że są to sumy wielekroć przesadzone, wobec zagrożenia międzynarodową izolacją państwa musieli wypłacić około 1,2 miliarda dolarów. W następnej kolejności celem żądań - mimo wcześniejszych odszkodowań rządu RFN na rzecz Izraela wynoszących około stu miliardów marek - stały się firmy niemieckie, co do których nadal trwają spory. W ostatnich latach coraz głośniejsze żądania są podnoszone pod adresem Polski. Dialog katolicko-żydowski, z pierwiastkiem silnego uwrażliwienia na tragiczny los Żydów, staje się jednym z ważniejszych elementów forsowania takich żądań. Współczucie, żal i solidarność z cierpiącymi i ich rodzinami są przekładane na kategorie ekonomiczne i polityczne.
Ostatnio sprawy posunęły się jeszcze dalej. Z roku na rok wzmaga się oskarżanie chrześcijaństwa o współwinę i współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione na Żydach przez narodowych socjalistów. Bodaj pierwszym, kto wygłosił taki pogląd, był Raul Hilberg. Wobec braku natychmiastowej reakcji wracano do niego, a nawet się przyzwyczajano. W wielu opracowaniach i wystąpieniach żydowskich chrześcijanie są stawiani na równi z hitlerowskimi zbrodniarzami, zaś krytyka Mein Kampf oraz programowych wystąpień Adolfa Hitlera i jego ideologów ustąpiła miejsca oskarżeniom pod adresem Ewangelii i całej tradycji chrześcijańskiej. Taka interpretacja była szczególnie upowszechniana w kontekście przygotowań do Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, gdy Kościół wręcz przymuszano do odpowiedzialności, a także do publicznego uderzania się w piersi. W ten sposób wyraziły się nie tylko skutki rzeczywiście obecnych w chrześcijaństwie elementów tradycji antyżydowskiej, lecz i stereotypowo nieprzyjazna bądź otwarcie wroga Kościołowi i chrześcijanom retoryka żydowska. Podobnie bowiem jak w chrześcijaństwie były i są obecne rozmaite pierwiastki antyjudaistyczne i antyżydowskie, tak w judaizmie i w mentalności żydowskiej istniały i nadal są żywe pierwiastki antychrześcijańskie, szczególnie antykatolickie. To jednak stanowi kolejne tabu.
Państwo Izrael
Od 70 r. po Chrystusie, czyli od czasu stłumienia przez Rzymian pierwszego powstania żydowskiego, zajęcia Jerozolimy i zburzenia świątyni, Żydzi byli pozbawieni własnej państwowości. Było tak do 15 maja 1948 r., gdy Ben Gurion proklamował utworzenie w Palestynie państwa Izrael. Przez prawie 1900 lat chrześcijanie, lecz i sami Żydzi przyzwyczaili się do braku państwa żydowskiego. W popularnych objaśnieniach tłumaczono, że Żydzi go nie mają i nie będą mieli, ponieważ ich odpowiedzialność za śmierć Jezusa Chrystusa sprawia, że pozostaną narodem wiecznych tułaczy.
Sytuacja zmieniła się w drugiej połowie XIX wieku. Jednym ze skutków europejskiej Wiosny Ludów w 1848 r. było okrzepnięcie świadomości narodowej ludów, które długo pozostawały pod obcymi rządami. Kilka dziesięcioleci później także wśród Żydów oraz w salonach politycznych Europy rozgorzała dyskusja na temat powołania do życia państwa żydowskiego. Zgłaszano postulat utworzenia go w Kenii, w Paragwaju, na Madagaskarze ( por. przedwojenne zawołanie "Żydzi na Madagaskar!"), na południowo-wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej, a także w Palestynie. Ten ostatni nurt - ożywiany świecką ideologią syjonistyczną w wydaniu Teodora Herzla ( 1860-1904) - zwyciężył. Na I Kongresie Syjonistycznym, który odbył się w 1896 r. w Bazylei, Herzl rzucił hasło utworzenia państwa żydowskiego w Palestynie. Odtąd było ono stale rozważane. Wkrótce podjęto konkretne kroki.
Upłynęło nieco ponad pół wieku i państwo Izrael stało się faktem. Nie bez związku pozostają również meandry dwudziestowiecznej historii Polski. W okresie międzywojennym ruch syjonistyczny był wśród polskich Żydów bardzo silny. Wielu z nich weszło do wąskiego grona "ojców założycieli" państwa Izrael. Oblicza się, że w 1946 r. w granicach powojennej Polski zamieszkiwało około ćwierci miliona Żydów. Gdyby tutaj zostali, Polska byłaby trzecim co do liczebności - po Stanach Zjednoczonych i Izraelu - skupiskiem Żydów na świecie. Lata powojenne, podobnie jak okres przedwojenny, nie były wolne od napięć między Polakami a Żydami. Można domniemywać, że jak długo Żydzi nie mieli własnego państwa, tak długo nie rozumieli też bądź nie doceniali lojalności wobec niego. Ale gdy powstało państwo Izrael, sytuacja całkowicie się zmieniła. Należałoby oczekiwać, że nawiązanie dialogu będzie sprzyjało lepszemu zrozumieniu polskiej perspektywy. Tak się jednak nie stało. Trzy kwestie są tu szczególnie ważne.
Pierwsza to polska zła pamięć o spolegliwej postawie znacznej części Żydów podczas II wojny światowej względem obydwu okupantów. Z perspektywy zachodniej bagatelizuje się fakt skutków paktu Ribbentrop-Mołotow. Najeźdźcy uderzyli na nasz kraj z dwóch stron: 1 września 1939 r. od zachodu i 17 września od wschodu. Od początku okupacji Niemcy i Sowieci byli postrzegani jako wrogowie i okrutnie obchodzili się z Polakami. Jednak część Żydów przyjęła zarówno Niemców, jak i Sowietów z nie ukrywaną życzliwością. Ponieważ podczas wojny pamięć o niedawnych zaborach była w Polsce wciąż żywa, postawę Żydów odebrano jako wyraz nielojalności wobec wspólnej ojczyzny. Wyjątkowe komplikacje pojawiły się na terytorium zajętym przez ZSRR. Zaraz po wkroczeniu Armii Czerwonej rozpoczęły się tam krwawe represje i szykanowanie Polaków. Oto fragment raportu Delegatury Rządu dotyczący sytuacji we Lwowie: "W stosunku do Polaków [Żydzi] zachowywali się prowokacyjnie, przypominając na każdym kroku, że Polska i Polacy skończyli się. Faktem jest, że przy wejściu bolszewików oni jedni witali ich kwiatami i całowali tanki sowieckie po ulicach. Wiele aresztowań i wywozów nastąpiło na skutek ich denuncjacji". Bolesne było to, że komuniści żydowskiego pochodzenia - miejscowi oraz przybyli z ZSRR (jedni i drudzy według licznych świadectw porozumiewali się w języku jidisz) - mieli spory udział w prześladowaniach ludności polskiej. Te fakty stanowią podłoże takich zbrodni, jak ta w Jedwabnem i podobnych. We wspomnieniach świadka opublikowanych w 1988 r. czytamy: " Pamiętam, jak wywozili Polaków do transportu na Sybir; na każdej furmance siedział Żyd z karabinem. Matki, żony, dzieci klękały przed wozami, błagały o litość, pomoc". Inny świadek, również z Jedwabnego, w 1992 r. pisał: "Załadowali tych ludzi do wagonów towarowych jak bydlaków. Żydzi zaczęli ich bić kolbami karabinów, żeby ten załadunek był szybki". Takie było tło ponurego uzewnętrznienia się rozpaczy i wrogości celowo sprowokowanej 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem przez hitlerowskich najeźdźców. Przez całe dziesięciolecia, a nawet dzisiaj, był i jest to jednak kolejny temat tabu. Żydzi, którzy w 1946 r. i później wyjechali do Izraela oraz gdzie indziej, twierdzą, że zabrali ze sobą złą pamięć o Polsce i Polakach. Lecz, jak widać, na miejscu pozostała odgórnie tłumiona, a więc tym bardziej szukająca ujścia, zła pamięć o sąsiadach żydowskich. Pomijanie pamięci jednej ze stron konfliktu całkowicie uniemożliwia jakikolwiek dialog. Z tego względu niezbędne jest dodanie do trzech stron dramatu: Niemców, Polaków, Żydów - strony czwartej, czyli sowieckich komunistów. Pozwoli to lepiej rozeznać się w komplikacjach sytuacji polskiej. Dialog Kościoła katolickiego w Polsce z Żydami i judaizmem też nie może przejść do porządku dziennego nad tymi uwikłaniami.
Druga kwestia wymagająca rozważenia ma związek z wrażliwością żydowską. W planach narodowych socjalistów niemieckich leżała zasadnicza zmiana żydowskiej pamięci o Polsce. Zbrodniarze dobrze wiedzieli, że aż do wybuchu II wojny światowej ta pamięć, niewolna od trudności i konfliktów, pozostawała zasadniczo dobra. Przez kilka stuleci Polska dała bezpieczne schronienie wielu pokoleniom Żydów. Właśnie dlatego ideologowie Hitlera postanowili umieścić obozy zagłady na ziemi polskiej, przywożąc tu transporty Żydów z niemal całej Europy. Bardzo rzadko uśmiercali ludność żydowską w kraju pochodzenia, przeznaczając w warunkach wojennych 18 fenigów na transport jednego Żyda do obozu zagłady zbudowanego w okupowanej Polsce. Właśnie dlatego Polska stała się ziemią zagłady Żydów. Gdy jedni - nieliczni Żydzi - przeżyli, drudzy przybywali do Polski z ZSRR. Wszyscy musieli żyć w cieniu pieców krematoryjnych oraz w bliskim sąsiedztwie grobów pomordowanych bliskich. Jednym z najtrudniejszych wyzwań w tej sytuacji stało się nie tyle pojednanie Żydów z Polakami, ile znacznie trudniejsze pojednanie Żydów z Polską. Łatwiej bowiem wybaczyć zbrodniarzom aniżeli miejscu, na którym została popełniona zbrodnia. Można domniemywać, że dlatego dokonało się już pojednanie żydowsko-niemieckie, nadal natomiast nie widać możliwości pojednania Żydów z Polską, wybraną z premedytacją na miejsce zagłady. Jeżeli edukacja młodych Izraelczyków, której elementem są dorocznie wiosną tzw. Marsze Żywych, nie uwzględni tej kwestii, rzetelny dialog katolicko-żydowski będzie po prostu niemożliwy. Zejdzie na bezdroża, o których można powiedzieć, że potwierdzają i umacniają pogrobowe zwycięstwo Hitlera i jego antyżydowskiej oraz antypolskiej ideologii.
Trzecia kwestia jest niemniej ważna. Utworzone w 1948 r. państwo żydowskie potrzebowało świeżej krwi. Ideologia syjonistyczna święciła sukcesy, zachęcając Żydów do osiedlania się w Palestynie. Inny charakter miała w Ameryce i w byłym ZSRR, skąd Żydzi - z diametralnie różnych powodów - nie mieli zamiaru emigrować na Bliski Wschód. Było natomiast kilka kolejnych fal emigracji żydowskiej z Polski: po roku 1946, w drugiej połowie lat 50., po roku 1968 oraz na przełomie lat 70. i 80. Wiele do myślenia daje fakt, że późniejsze fale emigrantów nie w całości trafiały do Izraela, zatrzymując się w Austrii, Szwecji i gdzie indziej. Tylko nieliczni z tych Żydów są skłonni do szczerego dialogu z Polakami, zaś większość pozostaje na uboczu. Jedną z istotnych przyczyn owej rezerwy stanowi fakt, że nie brakuje wśród nich osób uwikłanych w komunistyczną przeszłość powojennej Polski. Zamiast rzetelnego obrachunku, mnożą się oskarżenia pod adresem narodu polskiego, który przecież - także przy czynnym udziale wielu Żydów - został w ogromnym stopniu ubezwłasnowolniony. Mija się z celem dialog, który nie bierze pod uwagę tych faktów albo skrajnie je wypacza na niekorzyść Polaków. Przejawem zastarzałej, peerelowskiej inżynierii społecznej jest przedstawianie tzw. wydarzeń marcowych z 1968 r. jako sprawy między Żydami a Polakami i Polską, podczas gdy trzeba je widzieć przede wszystkim jako przejaw i rezultat wewnętrznych rozgrywek w ramach byłej partii komunistycznej, w której ścierały się wzajemnie nieufne i niemal zawsze silnie zantagonizowane tendencje i frakcje.
Wśród państw, które w 1948 r. jako pierwsze uznały państwo Izrael, znalazła się Polska. Początkowo mogło się wydawać, że spełnienie żydowskich marzeń o własnym państwie w Palestynie będzie jedynie przejściowe i Izrael nie przetrwa. W rezultacie kilku kolejnych wojen żydowsko-arabskich stało się jednak inaczej. W latach 50. i 60. również w Kościele pojawiły się głosy wzywające do refleksji nad skutkami faktu, że po kilkunastu wiekach Żydzi mają swoje państwo. Skoro brak państwowości był przez chrześcijan traktowany jako kara Boża, to czy zaistnienie państwa żydowskiego w Palestynie należy traktować jako koniec kary? To pytanie stawiano także w perspektywie religijnej i teologicznej. Debata na te tematy ma długą i ciekawą historię, która wciąż czeka na pełniejsze udokumentowanie.
W dokumentach II Soboru Watykańskiego, podobnie jak w nauczaniu Piusa XII (1939-58), Jana XXIII (1958-63) i Pawła VI (1963-78), nie ma wyraźnych nawiązań do państwa Izrael. Przez cały ten czas Stolica Apostolska nie utrzymywała też stosunków dyplomatycznych z tym państwem. Kontakty jednak istniały, np. czołowi przedstawiciele Izraela składali wizyty w Watykanie. Wszyscy oni usilnie zabiegali o dyplomatyczne uznanie ich państwa. Temu celowi zostały również podporządkowane niemal wszystkie ówczesne kontakty w ramach dialogu katolicko-żydowskiego. Nie było spotkania, podczas którego strona żydowska nie przypominałaby tej kwestii partnerom katolickim i nie nakłaniała ich do współdziałania na rzecz uznania Izraela przez Stolicę Apostolską. Uczestnicząc w wielu debatach na przełomie lat 80. i 90., wielokrotnie słyszałem, że sprawa ta jest priorytetowa dla dalszego postępu dialogu. Jakiekolwiek wahania bądź wątpliwości natychmiast wywoływały replikę, że główną przyczyną nieuznawania Izraela jest zapewne zastarzała niechęć Kościoła wynikająca z pobudek i przyczyn teologicznych. Wprawdzie podkreślaliśmy, że na przeszkodzie pełnej normalizacji stosunków dyplomatycznych stoją inne względy, jak nieuregulowane granice, sporny status Jerozolimy, krwawe konflikty w obrębie państwa żydowskiego i nieuregulowany status chrześcijan i miejsc świętych w Ziemi Świętej, ale wszystko to było spychane na dalszy plan.
Aczkolwiek w gruncie rzeczy żadne z powyższych zastrzeżeń nie zdezaktualizowało się, na przełomie 1993 i 1994 r. Watykan uznał państwo Izrael i ustanowiono obustronne stosunki dyplomatyczne. Wydawało się, że w dialogu dokona się wymierny postęp. Skoro chrześcijanie uznali państwo Izrael, a więc i żydowskie prawo do ziemi Izraela, stało się jasne, że nie ma przyczyn teologicznych, które uzasadniałyby jakiekolwiek kontrowersje w tym względzie. Ale pojawiły się nowe trudności. W istocie istniały już wcześniej, ale przemilczano je bądź bagatelizowano. Chodzi zwłaszcza o fakt uprawomocniania żydowskich roszczeń do Palestyny przez posługiwanie się Pismem Świętym. Od początku istnienia państwa żydowskiego przybywali do niego osadnicy, którzy z Biblią Hebrajską w ręku realizowali zamysł pełnego podporządkowania sobie całej Palestyny. Szczególną rolę odgrywała Księga Jozuego i Księga Sędziów. Zarówno na terytorium, na którym w 1948 r. powstało państwo Izrael, jak i po 1967 r. na okupowanych terytoriach arabskich wywłaszczano ludzi, zagarniano ich ziemię i budowano nowe osiedla, powołując się często na precedensy biblijne, traktowane jako zobowiązanie i podstawa tej polityki. Co się tyczy dialogu, żądania strony żydowskiej szły w tym kierunku, aby chrześcijanie popierali i uprawomocniali żydowskie roszczenia oraz sposoby działania. Biblię oraz jej lekturę chrześcijańską Żydzi traktowali instrumentalnie. Wskutek tego dialog mógł zejść na bezdroża. O ile bowiem nieliczni chrześcijanie stali się sojusznikami takiej polityki, o tyle większość chrześcijan domagała się poszanowania słusznych praw ludności palestyńskiej i zaniechania wobec niej gwałtu i przemocy. Solidarność z ludnością arabską wynikała również z tego, że w pokaźnej części byli i są to chrześcijanie. Broniąc się, chrześcijanie arabscy przypominali innym chrześcijanom o swoim istnieniu oraz potrzebach. Podczas międzynarodowego kolokwium na temat korzeni antyjudaizmu w środowisku chrześcijańskim, które jesienią 1997 r. odbyło się w Watykanie, biskup pomocniczy Jerozolimy nie bez bólu pytał, dlaczego wielu zaangażowanym w dialog chrześcijanom z Zachodu jest bliżej do Żydów niż do chrześcijańskich współbraci w Ziemi Świętej.
Także w ostatnich latach uważna i rzetelna obserwacja wydarzeń w państwie żydowskim pokazuje, że wdraża się tam politykę siły. Faktem jest też, że nakręca się tam spirala nienawiści i gwałtu. Strona żydowska przedstawia "swoich" Arabów wyłącznie jako terrorystów, nazywając ich "nazistami". Kamieniom Palestyńczyków jest przeciwstawiana ogromna siła zbrojna. Podczas dialogu z chrześcijanami Żydzi domagają się popierania ich roszczeń i praw w takim kształcie, w jakim są one teraz wcielane w życie. Ostatnie miesiące okazały się szczególnie dramatyczne. Z jednej strony intifada i zamachy, które kosztowały życie kilkudziesięciu Izraelczyków. Z drugiej - kilkuset zabitych Palestyńczyków i wiele tysięcy rannych, wypalane pola arabskie, surowe represje wobec ludności cywilnej, burzenie i zamurowywanie domów, eliminowanie faktycznych i domniemanych przeciwników z użyciem najnowszej techniki i technologii satelitarnej, dotkliwa blokada gospodarcza - to fragmenty obrazu, który światowa opinia publiczna zna skąpo i wybiórczo. Głos w tych sprawach zabierają Kościoły Bliskiego Wschodu, ale ich dramatyczne wypowiedzi w światowych środkach przekazu są przekazywane rzadko i wyciszane. Włączając się do dialogu, Żydzi przywiązują ogromną wagę do zwalczania wszelkich form antysemityzmu. Podkreślają, że warunkiem dialogu jest skuteczne współdziałanie chrześcijan w zwalczaniu i przezwyciężaniu antysemityzmu we własnym kraju. Pomija się drugą stronę aktualnego stanu rzeczy. W Izraelu Żydzi są większością i powinni dążyć do stworzenia takiego modelu koegzystencji ze swoimi arabskimi sąsiadami, jakiego gdzie indziej domagają się dla siebie.
W ostatnich latach, szczególnie po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych między Polską a Izraelem, a potem po zniesieniu obowiązku posiadania wiz, znacznie wzrosła liczba Polaków, którzy sytuację w Izraelu znają z autopsji. Chodzi przede wszystkim o tysiące pielgrzymów do Ziemi Świętej, którzy nie muszą już poprzestawać na przekazach telewizyjnych i wieściach z prasy, lecz mają własne rozeznanie o tym, co się tam naprawdę dzieje. Z tą wiedzą muszą się liczyć także osoby zaangażowane w dialog. Czasami paradoks polega na tym, że nigdy one nie były w tamtym rejonie świata albo też ich pobyt w Izraelu został tak zorganizowany, iż odzwierciedlał wyłącznie perspektywę żydowską. Gdy tak jest, zarówno ich opis sytuacji, jak i jej ocena są poddawane konfrontacji, a prowadzony dialog staje się mało wiarygodny.
Religijne i teologiczne przesłanki dialogu
Inna decydująca okoliczność nawiązania dialogu katolicko-żydowskiego ma związek z podjętą na II Soborze Watykańskim refleksją, co znaczy być chrześcijaninem dzisiaj. Odpowiedź to słynny postulat "powrotu do źródeł", czyli wszechstronne i głębsze poznawanie osoby Jezusa Chrystusa, a także Kościoła apostolskiego. Łączy się to z koniecznością częstszego sięgania po Biblię, a także uwzględniania żydowskiego kontekstu, w którym urodził się, żył, nauczał oraz umarł i zmartwychwstał Jezus Chrystus. Był On prawdziwym człowiekiem z krwi i kości, żył w określonych uwarunkowaniach społecznych, politycznych, kulturowych i religijnych, a zatem jeżeli chcemy Go poznać, powinniśmy uszanować realia, w jakich nauczał i działał. "Kto spotyka Jezusa Chrystusa, spotyka judaizm" - napisali biskupi niemieccy, zaś ich słowa podjął i przypomniał 17 listopada 1980 r. w Moguncji Jan Paweł II. Dzięki temu postulat "powrotu do źródeł" objął zachętę do poznawania i uwzględniania życia żydowskiego w całej jego bogatej złożoności.
Taka powinna być droga dialogu. Bezdroża pojawiły się wraz z głosami, że niezbędny warunek właściwego spotkania chrześcijan z Jezusem, w którego wierzą, stanowi współczesny judaizm. W skrajnych przypadkach można było dojść do wniosku, że trzeba poznawać Jezusa nie badając długą tradycję chrześcijańską, lecz przez pryzmat judaizmu rabinicznego. Jak grzyby po deszczu mnożyły się artykuły, książki i filmy opatrzone tytułami w rodzaju "Jezus - Żyd praktykujący". Przedstawia się w nich współczesnego żydowskiego mężczyznę w tałesie, czyli szalu modlitewnym, często pod jerozolimską Ścianą Płaczu, czasami nawet z karabinem, sugerując, że zupełnie podobnie wyglądał Jezus z Nazaretu i Jego pierwsi uczniowie. Nieporozumienie polega na tym, że nie przeprowadza się koniecznego rozróżnienia między judaizmem biblijnym - kontekstem życia Jezusa - a judaizmem pobiblijnym, ukształtowanym przez rabinów po 70 r. po Chrystusie i dlatego nazywanym rabinicznym. Judaizm biblijny, który rozwinął się pod koniec ery przedchrześcijańskiej na podstawie religii Izraela sprzed wygnania babilońskiego, czyli sprzed VI w. przed Chrystusem, był odmienny od dzisiejszego. Nie uwzględniając tej odmienności, łatwo zejść na manowce i osłabić radykalną nowość życia i orędzia Jezusa Chrystusa. Judaizm rabiniczny, z którym mamy dziś do czynienia - obok niewątpliwej ciągłości z poprzedzającym go judaizmem biblijnym - jest także reakcją na Ewangelię i chrześcijaństwo. U jego początków znajduje się wydana około 90 r. po Chrystusie klątwa na "minim", jak pogardliwie określano chrześcijan. Wskutek tego w pobiblijnej tradycji żydowskiej zaczęły się gromadzić pierwiastki antychrześcijańskie, które rozpoznajemy już w epizodach prześladowań wyznawców Jezusa ze strony tych Żydów, którzy w Niego nie uwierzyli, opisanych na kartach Dziejów Apostolskich i innych ksiąg Nowego Testamentu, a potem w obydwu Talmudach - Palestyńskim i Babilońskim (stąd także nazwa: judaizm talmudyczny). Dla równowagi trzeba powiedzieć, że analogiczny proces odcinania się dokonywał się również po stronie chrześcijańskiej, gdzie nawarstwiały się pierwiastki antyżydowskie. Właśnie dlatego nie jest właściwe bezkrytyczne patrzenie na Jezusa przez pryzmat judaizmu rabinicznego, trzeba bowiem najpierw oczyścić go z naleciałości, które zaciemniają bądź wypaczają w nim Jego prawdziwy wizerunek.
Nierozróżnianie judaizmu biblijnego od pobiblijnego oraz traktowanie tego drugiego jako zwyczajnej kontynuacji religii biblijnego Izraela miało i ten skutek, że mniej więcej od początku lat 80. zaczęło się forsowanie traktowania chrześcijaństwa i judaizmu jako dwóch równoprawnych dróg zbawienia. Nawet pewna grupa teologów chrześcijańskich, włączonych do dialogu katolicko-żydowskiego twierdziła, że dla chrześcijan drogą zbawienia jest Jezus Chrystus, natomiast Żydzi mogą się zbawić bez Niego. W tym kontekście zawrotną karierę zrobiła formuła, którą niegdyś przedłożył żydowski myśliciel Franz Rosenzweig: "Droga chrześcijan do Ojca jest przez Syna, natomiast Żydzi nie potrzebują Syna, bo zawsze byli z Ojcem". Te słowa przejęli i uznali za swoje także niektórzy teologowie katoliccy, również w Polsce. Konkluzja jest oczywista: w takim ujęciu Jezus Chrystus byłby potrzebny wszystkim, z wyjątkiem Żydów, którzy mogą, a nawet powinni obejść się bez Niego i Jego dzieła zbawczego. Błąd tego rozumowania polega między innymi na tym, że judaizm rabiniczny traktuje się jako proste przedłużenie judaizmu biblijnego, ignorując fakt, iż jeden z jego fundamentalnych wymiarów stanowi "nie" powiedziane Jezusowi Chrystusowi. Skoro nieuznanie przez Żydów Jezusa za Mesjasza nie ma dla nich żadnych skutków, to kim jest Jezus, aby uznanie Go za Mesjasza miało jakiekolwiek skutki dla nie-Żydów? Jeżeli przyjście Jezusa, a nawet odmowa uznania Go za Mesjasza, nie mają dla Żydów żadnych konsekwencji, co więcej - miałyby być elementem troski o uchronienie wiary w Boga Jedynego, jaki jest sens bycia chrześcijaninem w przypadku nie-Żydów? Odpowiedź, przejęta od wyznawców judaizmu przez niektórych katolickich uczestników dialogu, jakoby zasługą chrześcijaństwa było wszczepienie "goim", czyli pogan, w wyznawanie jedynego Boga Izraela, absolutnie nie wystarcza. Kwestionuje bowiem podstawę wiary chrześcijańskiej, głoszącej, że Bóg stał się człowiekiem dla wszystkich i dla zbawienia wszystkich. Cały Nowy Testament nie zostawia żadnych wątpliowści, że również Żydzi potrzebują zbawienia i pod tym względem ich sytuacja nie różni się od położenia nie-Żydów.
W żadnym razie nie wolno sugerować, że zbawcza rola Jezusa Chrystusa ogranicza się wyłącznie do tych, którzy nie są Żydami. Ta trudna, ale podstawowa dla wiary chrześcijańskiej kwestia została podjęta w wydanej w Wielkim Jubileuszu Roku 2000 deklaracji Dominus Iesus. Nie trzeba przypominać, że spotkała się ona z wielką niechęcią, niestety, także niektórych środowisk katolickich. Ta niechęć dała o sobie znać, gdy kardynał Józef Ratzinger, za wiedzą i pełną akceptacją Jana Pawła II (deklaracja została podpisana przez Ojca Świętego), przypomniał, wyłożył i rozwinął "Credo", czyli chrześcijańskie wyznanie wiary. Tak została podkreślona tożsamość Jezusa Chrystusa i Jego absolutnie wyjątkowe miejsce oraz rola w Bożym planie zbawienia. Jezus Chrystus nie jest jedynie Zbawicielem pogan, lecz Zbawicielem wszystkich, także Żydów. Z perspektywy chrześcijańskiej warunkiem rzetelnego dialogu jest uznanie Mysterium Incarnationis i wynikających stąd chrystologicznych przesłanek wszystkich kontaktów międzyreligijnych.
Wzgląd na konieczność poznawania Jezusa z Nazaretu w Jego człowieczeństwie uzasadnia zajmowanie się historycznym judaizmem biblijnym. Również wiedza o judaizmie rabinicznym może być pomocna pod warunkiem prawidłowego rozeznania natury współczesnego życia żydowskiego i okoliczności, w jakich się ono wyłoniło i rozwijało. Jednym z kluczowych składników dialogu katolicko-żydowskiego stało się traktowanie nawiązywanych kontaktów jako pomocy do pełniejszego i głębszego poznawania tożsamości chrześcijańskiej. Jednak i w tym względzie dialog może schodzić na bezdroża. Pojawiają się one wtedy, gdy strona chrześcijańska traktuje go jako konieczność, natomiast strona żydowska jako kaprys. Takie głosy pojawiły się i w Polsce. Twierdzi się, że chrześcijanie, aby poznawać i zrozumieć siebie, muszą poznawać judaizm, natomiast wyznawcy judaizmu niekoniecznie. Jest to tzw. asymetria dialogu. Stąd już niedaleko do konkluzji, że dla strony żydowskiej dialog stanowi swoiste hobby, a nawet łaskę okazywaną chrześcijanom, podczas gdy chrześcijanie bezwzględnie go potrzebują. Ale teza o asymetrii dialogu jest z gruntu fałszywa, bo obie strony potrzebują wzajemnego poznawania partnera i szanowania go. Przecież chrześcijaństwo wyrosło nie z judaizmu rabinicznego, lecz z wcześniejszego życia biblijnego Izraela. Z kolei judaizm rabiniczny nie rozwinął się w pustce historycznej, społecznej i religijnej, ale w kontekście chrześcijaństwa, a nierzadko w opozycji wobec niego. Wiele praktyk, zwyczajów, instytucji, a nawet wierzeń żydowskich ma korzenie w chrześcijaństwie. Gdyby nie było chrześcijaństwa i wyznawców Jezusa Chrystusa, dzisiejsze życie żydowskie wyglądałoby zupełnie inaczej. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że judaizm rabiniczny przetrwał w dużej mierze właśnie dzięki chrześcijaństwu. Kto wie, czy w ogóle by istniał, gdyby nie chrześcijanie, którzy czytają i objaśniają Biblię, a także nieustannie odnoszą się - choćby na zasadzie sprzeciwu - do różnych aspektów życia religijnego Żydów. Dlatego jednej i drugiej stronie niezbędne jest wzajemne poznawanie się i kontakty.
Kolejne aspekty dialogu mają silny związek z samą jego naturą. Dla chrześcijan dialog z Żydami i judaizmem ma przede wszystkim charakter religijny. Jeżeli szukamy kontaktów z wyznawcami judaizmu, czynimy tak, aby lepiej zrozumieć samych siebie i być lepszymi chrześcijanami. Tymczasem po stronie żydowskiej dawna postawa izolacji wobec chrześcijaństwa w gruncie rzeczy nie zmieniła się. Jak dawniej, tak i dzisiaj religijne kontakty z chrześcijanami są zabronione. Tylko sporadycznie organizuje się spotkania o charakterze teologicznym i modlitewnym, przy czym za każdym razem strona żydowska przypomina, że rozmawiamy o Bogu i modlimy się nie "ze sobą", lecz "obok siebie".
Główna przyczyna, dla której Żydzi podejmują jednak dialog z chrześcijanami, ma podłoże społeczne i polityczne. Chodzi bowiem o szukanie wśród chrześcijan sojuszników do zwalczania antysemityzmu. W takim ujęciu dialogowanie nie jest przemyślanym procesem, ale raczej wynikiem doraźnych działań podejmowanych pod presją chwili. Temat antysemityzmu nie może ani nie powinien zdominować dialogu. Sprawę utrudnia fakt, że podobnie jak słowo "Żyd", tak słowo "antysemita" oraz "antysemityzm" nie tylko opisuje sytuację, lecz jest również epitetem. Oprócz faktycznych antysemitów mnożą się antysemici z nominacji. Antysemitami są nie tylko ci, którzy z jakichś względów nie lubią Żydów, lecz i ci, których nie lubią Żydzi. Również w warunkach polskich często różne osoby i niewielkie liczbowo, ale głośne środowiska chętnie wystawiają nominacje na antysemitów. Ich celem jest sytuacja, jaka panuje w Stanach Zjednoczonych czy niektórych państwach Europy Zachodniej. Tam przypięcie komuś łatki antysemityzmu oznacza niemal jego śmierć cywilną, bo człowiek oskarżony w ten sposób może stracić wszystko. Nietrudno zauważyć, że grupa wystawiająca nominacje do tytułu antysemity sprawuje znaczną kontrolę nad życiem publicznym i bez większego trudu pozbywa się osób niewygodnych. Czasami w tę grę są wplątani ludzie Kościoła, zaś dialog staje się wtedy elementem umacniania strategii. Sposób ten jest przenoszony na grunt polski. Aczkolwiek na razie nie pociąga za sobą takich skutków, jak w Stanach Zjednoczonych, nie ulega wątpliwości, że główny cel jest taki sam. Bezdroża dialogu istnieją wszędzie tam, gdzie chrześcijanie pozwalają się zinstrumentalizować w realizacji takiej polityki.
Kolejne kwestie dotyczą natury dialogu katolicko-żydowskiego. Jego podstawowym zadaniem jest obustronne poznawanie się. Chodzi o to, aby chrześcijanie poznawali, jak Żydzi rozumieją siebie, zaś Żydzi otworzyli się i przyjęli chrześcijańskie samorozumienie. Tylko wtedy można liczyć na skuteczne przezwyciężanie rozmaitych zastarzałych stereotypów, w których główną rolę gra to, czego nie wiemy o sobie. Lecz i w tym względzie nie zabrakło nieporozumień. Chrześcijanie starają się poznać religię żydowską, a więc jej dzieje, zasady i sposób jej przeżywania. Chcą wiedzieć, w co Żydzi wierzą. Żydzi niechętnie opowiadają o swym życiu, zaś gdy już się decydują na mówienie o tych sprawach, czynią to z wyraźną samokontrolą ukierunkowaną na "eksport" . Tylko czasami bywa inaczej. Gdy w 1995 r. ukazał się w Polsce książkowy zapis wykładów, które wygłosił u nas amerykański rabin Byron L. Sherwin ( Duchowe dziedzictwo Żydów polskich), w sprzyjających stronie żydowskiej środkach przekazu zapanowała na jego temat absolutna cisza. Przerwał ją recenzent Gazety Wyborczej, ale pointa jego rozważań brzmiała: po co się tak odsłaniać? Dla odmiany Żydów nie interesują treści wiary chrześcijańskiej ani - o czym była mowa - teologiczne debaty z chrześcjanami. Obserwują oni natomiast, opisują i przedstawiają życie chrześcijan, czyli traktują naszą religię w kategoriach socjologicznych i psychologicznych, a nie religijnych i teologicznych. Zatem stronie żydowskiej nie chodzi o poznawanie naszej religii, lecz jej wyznawców. Obserwując życie chrześcijan, eksponują przede wszystkim to, co w nim złe i gnuśne, zwłaszcza jeżeli znajduje to wyraz w nastawieniu wobec Żydów i judaizmu. Ci sami Żydzi są jednak bardzo czuli, gdy chrześcijanie patrzą w taki sam sposób na ich życie. Przecież w dwutysiącletniej historii koegzystencji wyznawców obydwu religii nie brakuje problemów i mrocznych kart po obydwu stronach. Skwapliwie zaleca się chrześcijanom przeprowadzanie rachunku sumienia z własnej przeszłości. Jeżeli natomiast ktokolwiek zasugeruje obrachunek Żydów z ich powinności wobec judaizmu, pojawia się irytacja i gwałtowny odpór, a nierzadko oskarżenia o antysemityzm.
Literatura na temat tzw. czarnych kart Kościoła jest w ostatnich kilkunastu latach przeobfita. Nikt natomiast nie pokusił się o analogiczne opracowania na temat tzw. czarnych kart judaizmu i życia żydowskiego. Nie dlatego, żeby ich nie było, ale dlatego, że jest to następne tabu. Znowu zatem poruszamy się w dwóch odmiennych światach. Deklarując, że chcemy się nawzajem poznać, nie zawsze mamy świadomość, że jednym zależy na czymś zupełnie innym niż drugim. Przyglądając się temu, jacy są chrześcijanie, nietrudno zauważyć nasze najrozmaitsze uchybienia i grzechy. Ale problem w tym, że postrzeganie chrześcijan przez Żydów nie jest wolne od tradycyjnie antychrześcijańskich uprzedzeń, ciągle wśród nich pokutujących. Przyzwolenie na taką strategię zakłada analogiczną otwartość na sądy i oceny chrześcijańskie Żydów. W przemówieniu wygłoszonym w Jerozolimie 23 marca 2000 r. do głównych rabinów Izraela Jan Paweł II powiedział: "Musimy współpracować nad budowaniem przyszłości, w której nie będzie już antyjudaizmu wśród chrześcijan lub antychrześcijańskich uczuć wśród Żydów". Ten sam wątek pojawił się w przemówieniu wygłoszonym w Instytucie Pamięci Yad Vashem: "Budujmy nową przyszłość, w której nie będzie już żadnych uczuć antyżydowskich wśród chrześcijan ani uczuć antychrześcijańskich wśród Żydów, lecz raczej nastanie wzajemny szacunek, wymagany od tych, którzy wielbią jednego Stwórcę i Pana, a w Abrahamie widzą naszego wspólnego ojca w wierze".
Ideał dialogu zakłada również wzajemny szacunek. Jest to szacunek dla tożsamości, przekonań i życia partnera. Tymczasem okazało się, że gdy elementem dialogu stała się przeszłość i teraźniejszość stosunków chrześcijańsko-żydowskich, rozmowa szybko przeobraziła się w artykułowanie zarzutów przeciwko chrześcijanom, a nawet oczernianie chrześcijaństwa. W dotychczas nawiązywanym dialogu wyrażana jest przede wszystkim wrażliwość żydowska, w czym nasi partnerzy nie oszczędzają Kościoła ani naszego sposobu przeżywania obecności w nim. W skrajnych przypadkach dochodzi do tego, że Kościół jest przedstawiany w kategoriach przestępstwa, tak że pozostawałoby jedynie zdziwienie i żal, iż ciągle jeszcze jesteśmy chrześcijanami. Jednym ze skutków jest odrywanie współczesnych chrześcijan od ich historycznego zakorzenienia we własnej historii i tradycji. Nader często odbywa się to przez przymuszanie do tzw. rachunku sumienia, który ma wywoływać poczucie winy i wstydu, a w konsekwencji prowadzić do pozbawienia chrześcijan poczucia dumy z przynależności do Kościoła i do zerwania z jego historią. Na tym planie odbywa się staranne dobieranie rozmówców. Strona żydowska chce dialogu wyłącznie z tymi, których sama uzna za właściwych i przydatnych. To uwarunkowanie widać doskonale również w Polsce. Są u nas środowiska powiązane rodzinnie, zawodowo, społecznie, finansowo, które chętnie mówią i upowszechniają to, co się Żydom podoba. Znacznie rzadziej są skłonne uszanować tożsamość i wrażliwość katolicką i polską. Chodzi o krąg ludzi związanych z Gazetą Wyborczą, Tygodnikiem Powszechnym, Znakiem i Więzią, ale nie jest to pełna lista tytułów. Do tego dochodzą "zaprzyjaźnione" pisma kobiece, studia radiowe i programy telewizyjne, w których debaty na tematy katolicko- i polsko-żydowskie odbywają się na zasadzie odpowiedniego doboru rozmówców i wzajemnej adoracji. Każdy, kto nie pasuje do narzucanego schematu albo odbiega od niego, wcześniej czy później staje się przedmiotem bezwzględnej krytyki albo jest z założenia przemilczany. Rozmówcy nie dopuszczają, aby o jakimś istotnym i ważnym aspekcie wzajemnych stosunków można było mówić pełną prawdę. Dialog Kościoła z Żydami i judaizmem to nie tylko spotkania i rozmowy z ludźmi innej wiary, lecz także wewnątrzkościelny dialog o dialogu. Jeżeli go nie ma albo jest tłumiony, wtedy spotkania międzyreligijne w gruncie rzeczy tracą sens, a nawet prowadzą na manowce.
Przedstawianie i forsowanie zapatrywań i postulatów wyłącznie strony żydowskiej może prowadzić do nieporozumień i nieszczęść. Oto przykład. Gdy na początku lat 90. zaogniła się sprawa przeniesienia klasztoru sióstr karmelitanek z budynku Starego Teatru w inne miejsce, do Oświęcimia przybyła znacząca delegacja żydowska. Był w niej również Theo Klein, główny sygnatariusz tzw. zobowiązań genewskich po stronie żydowskiej. W przerwie obrad wyszliśmy obaj na zewnątrz, udając się w kierunku byłego KL Auschwitz. Zapytałem: "Dlaczego ten klasztor wam przeszkadza, dlaczego domagacie się przeniesienia sióstr? Przecież modlitwa za ofiary i prześladowców jest czymś najlepszym, co chrześcijanin może dać wyznawcom innych religii. Jeżeli coś może nas naprawdę łączyć, to właśnie modlitwa. To także najlepszy sposób na uprawianie i rozwijanie dialogu". Po chwili zastanowienia Theo Klein odpowiedział: "Nikt z nami tak nie rozmawiał!". Obecnie w kontekście bolesnej pamięci o zbrodni w Jedwabnem mnożą się oskarżenia pod adresem Polski i Polaków. Spora część z nich jest powtarzana przez ludzi, czasami także urzędników państwowych, którzy bez żadnych oporów przyjmują i powielają żydowski punkt widzenia. Może to doprowadzić do analogicznego impasu jak ten, który miał miejsce w związku z żydowską i polską pamięcią o Auschwitz. Warunkiem dialogu jest szacunek dla drugiego człowieka, w przeciwnym razie, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z bolesnymi zaszłościami i trudną przeszłością, odbywa się rozciąganie na wszystkich odpowiedzialności zbiorowej za winy popełnione przez jakieś osoby czy grupy. Nie można się na to zgodzić. Oskarżanie wszystkich mieszkańców Jedwabnego czy wszystkich Polaków o zło wyrządzone Żydom jest tak samo groźne jak oskarżanie wszystkich Żydów o śmierć Jezusa Chrystusa.
Dialog zakłada współpracę. Po tym, co zostało powiedziane, staje się zrozumiałe, że dla strony żydowskiej najważniejszą, a w wielu okolicznościach jedyną formę współpracy stanowi potępianie i zwalczanie antysemityzmu. Dialog ma zapewnić włączenie chrześcijan w realizowanie tego strategicznego celu Żydów. A ponieważ antysemitą może stać się każdy, kto się nie poddaje owej strategii i wskutek tego jest niewygodny, zatem łatwo wprowadzić do Kościoła elementy podziału. Jest to praktyka wysoce niebezpieczna. Kościół bowiem, aczkolwiek ta ocena w moim przekonaniu nie dotyczy niektórych Kościołów lokalnych, jest jedną z bardzo nielicznych instytucji, które nie podporządkowały się rygorom "politycznej poprawności". Hasło antysemityzmu, a ponadto rasizmu, ksenofobii i nietolerancji jest jednym z wyznaczników przenoszenia i realizowania owej poprawności. Dobrze wiadomo, że strona żydowska ma wystarczająco wiele organizacji, instytucji i środków do zwalczania antysemityzmu oraz, że odnosi w tej dziedzinie niemałe sukcesy. Kościół nie lekceważy zagrożenia i podkreśla, że antysemityzm jest grzechem, przenosząc w ten sposób zagrożenie na płaszczyznę ludzkich sumień, do których jest zobowiązany trafiać w pierwszej kolejności. Współpraca między chrześcijanami a wyznawcami judaizmu powinna wyjść poza tę problematykę i objąć także współdziałanie w dziedzinie promowania kultury, duchowości, etyki, wartości, poszanowania życia ludzkiego, ekologii itp. Tymczasem w tych dziedzinach wspólny głos chrześcijańsko-żydowski jest prawdziwą rzadkością. Z tego punktu widzenia bliżej jest nam np. do muzułmanów, z którymi mimo różnic możemy wspólnie występować w obronie godności i nienaruszalności życia ludzkiego, niż do Żydów, którzy stronią od wspólnych deklaracji i przedsięwzięć. Jak długo dialog nie obejmie tych dziedzin, tak długo jego podstawy będą kruche i mało wiarygodne.
Jeden z najistotniejszych dla dialogu faktów stanowi to, że struktura katolicyzmu i judaizmu jest odmienna. W katolicyzmie istnieje układ pionowy, wertykalny: to, czego uczy papież i co podejmują i przekazują biskupi i kapłani, obowiązuje w sumieniu wszystkich wiernych. Dialog katolicko-żydowski również stanowi zalecenie "odgórne" i jako taki zyskał w Kościele prawo bytu. Struktura judaizmu jest pozioma, horyzontalna: każdy rabin ma własne zdanie, z którym powinni liczyć się ci, którzy go zatrudniają w swojej gminie. Ale jeżeli rabin i jego poglądy im nie odpowiadają, kontrakt wygasa i zostanie zatrudniony inny rabin. Często zdarza się więc, iż to, co zostało raz ustalone i przyjęte przez jedną grupę rozmówców, w innej grupie jest podważane i odrzucane. Znamienne, że strona żydowska kładzie nacisk na nawiązywanie kontaktów z wysokimi przedstawicielami Kościoła w przekonaniu, że jeżeli oni przyjmą jakiś punkt widzenia, ich stanowisko będzie obowiązywało wszystkich katolików. Na nic takiego nie może liczyć strona katolicka. Gdy pada pytanie, czy inni Żydzi podzielają określony pogląd, odpowiedź zawsze jest negatywna. Konsekwentnie dialog, z jakim mamy do czynienia, to nie tyle dialog Kościoła z judaizmem, ile z poszczególnymi Żydami. Ich zapatrywania i postawa nie obowiązują pozostałych Żydów. Fakt "wertykalnej" struktury katolicyzmu ma i ten skutek, że strona żydowska postrzega Kościół jako organizację, która powinna panować nad poglądami i zachowaniami swoich członków. Niekiedy wzywa więc do "zdyscyplinowania" pewnych osób, co było szczególnie widoczne na przykładzie prałata Henryka Jankowskiego. Gdyby te naciski przyniosły oczekiwane rezultaty, wtedy w podobny sposób można byłoby zmusić do milczenia także inne osoby. Niektórzy żydowscy uczestnicy dialogu oraz ich rzecznicy po stronie katolickiej ze skuteczności wywiązywania się przez Kościół z tych żądań chcą czynić sprawdzian zaangażowania Kościoła w dialog. Znamienne, że nie odbywa się to na zasadzie wzajemności, wskutek czego po stronie żydowskiej pojawiają się silnie antychrześcijańskie, antykościelne i antypapieskie wystąpienia i działania, wobec których nie ma tam żadnej widocznej rezerwy ani " dyscyplinowania".
* * *
Mając na względzie wszystkie te okoliczności i uwarunkowania, można powiedzieć, że Polska jest w pełnym tego słowa znaczeniu laboratorium dialogu katolicko-żydowskiego. Te i inne napięcia znamy bowiem z własnej historii i doświadczenia. Zagłada Żydów została dokonana na naszych ziemiach i z pamięcią o niej mamy do czynienia na co dzień. Koegzystencję milionów Polaków i Żydów w dawnej Rzeczypospolitej najlepiej można pojąć i objaśniać, biorąc pod uwagę to, co się dzieje we współczesnym państwie Izrael. Kościół katolicki w Polsce włączył się do dialogu z Żydami i judaizmem na poziomie religijnym i teologicznym, co wyróżnia nas od wielu innych przedsięwzięć dialogowych o charakterze wyłącznie społecznym i politycznym. Można powiedzieć, że gdyby w Polsce udało się przeforsować jakiś określony model dialogu, wtedy będzie można go przenieść i zastosować gdzie indziej. Często zdarza się, że jest to model fundamentalistyczny, zamknięty na pytania o racje oraz wrażliwość polską i katolicką.
Warunkiem rzetelnego dialogu jest silne poczucie własnej tożsamości i wola rozwijania jej. Bez tego dialogowanie szybko przeobraża się w umizgi. To zaś prowadzi na bezdroża, które nie mają nic wspólnego z dialogiem. Rabin Mendel z Kocka uczył: "Jeżeli ja to jestem ja, bo ty to jesteś ty, to ani ja nie jestem ja, ani ty nie jesteś ty" . Czyli: jeżeli nawiązuję rozmowę z tobą tylko dlatego, żeby się tobie podobać, to ani ja nie jestem sobą, ani ty nie jesteś sobą i taka rozmowa nie ma sensu. Ale: "Jeżeli ja to jestem ja, bo ja to jestem ja, a ty to jesteś ty, bo ty to jesteś ty, to wtedy ja to jestem ja, a ty to jesteś ty - i możemy ze sobą rozmawiać". Zatem jeżeli człowiek w spotkaniu z drugim postanowił być sobą, wówczas nie zatraca ani nie ukrywa swej tożsamości, lecz ją rozwija. Strona żydowska dobrze zna to powiedzenie i jest mu wierna. Czas najwyższy, aby wzięła je sobie do serca także strona katolicka.
Ks. Waldemar Chrostowski
Wykład wygłoszony 5 marca 2001 r. na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.