PRAWDA O KIELCACH 1946

Prof. Jerzy Robert Nowak, Nasz Dziennik, 04.07.2002


Mija już kolejna, 56. rocznica zajść antyżydowskich w Kielcach, które tak mocno zostały wykorzystane przez komunistyczną propagandę dla oczernienia Polski i Polaków w świecie. Rozliczne świadectwa i udokumentowane książki szeregu autorów (m.in. byłego oficera WP żydowskiego pochodzenia Michaela Chęcińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego i ks. Jana Śledzianowskiego) wyraźnie wskazały na prawdziwy charakter zbrodni kieleckiej.
Zajścia antyżydowskie w Kielcach były prowokacją sowiecką, zorganizowaną dla odwrócenia uwagi Zachodu od sfałszowanego referendum w Polsce i od niewygodnej dla Rosji debaty nad Katyniem w czasie Procesu Norymberskiego. Sprawa pełnego odkrycia przebiegu zbrodni pod względem prawnym miałaby więc tym większe znaczenie dla obalenia kłamstw na temat najnowszej historii Polski. Tym bardziej oburzający jest więc fakt, że świadomie blokowano działania prawne, zmierzające do ustalenia prawdy o wydarzeniach kieleckich. Prezentowany tu kilkuodcinkowy cykl ma na celu syntetyczne przedstawienie prawdy o zajściach kieleckich 1946 r. w świetle dotychczasowych badań.

Przebieg zajść kieleckich

Badania naukowców i innych autorów, próbujących odkryć prawdziwe kulisy zbrodniczych zajść kieleckich (m.in. książka znakomitego reportera Krzysztofa Kąkolewskiego "Umarły cmentarz"), całkowicie obaliły twierdzenia komunistycznej propagandy o rzekomej roli "reakcyjnego podziemia", andersowców itp. w przygotowaniu napaści na Żydów. Nie zdołano udowodnić tej roli, pomimo, stosowania tortur wobec uwięzionych, zastraszania świadków i adwokatów w zorganizowanym i sfabrykowanym przez reżim procesie rzekomych winowajców - procesie, w którym nie skazano żadnego z faktycznych sprawców kieleckich zajść antyżydowskich. Z nagromadzonych przez dziesięciolecia świadectw wyraźnie wyłania się faktyczna sprawcza rola NKWD W ZBRODNI KIELECKIEJ. Tej roli podporządkowane były uczestniczące w zajściach kieleckich różne komunistyczne "siły porządku", w tym wojsko, milicja, KBW (Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego).

A oto jak wyglądał przebieg zbrodniczych zajść kieleckich 4 lipca 1946 roku. Pod pretekstem szukania rzekomo zaginionego chłopca, Henryka Błaszczyka, do domu na Plantach, w którym mieszkała liczna grupa Żydów, dwukrotnie wchodzili w różnych fazach milicjanci, wojsko, KBW, oficerowie wywiadu wojskowego i sześciu współdziałających z nimi cywilów. Innych osób nie wpuszczano, umundurowani chcieli bowiem sami obrabować upatrzone ofiary. Krzysztof Kąkolewski na dowód premedytacji, z jaką przeprowadzono całą zbrodniczą akcję, podaje fakt, że Żydzi byli wyraźnie mordowani wybiórczo. W pierwszej kolejności zastrzelono trzy osoby: rabina Kahande, najbogatszego kieleckiego kupca, pragnącego reaktywować w mieście działalność handlową (a więc ożywić "kapitalizm" w Kielcach), i adwokata, upominającego się o żydowskie mienie zagrabione w czasie wojny. Rabina zastrzelił niezidentyfikowany oficer. Wszystkie zabójstwa zostały popełnione przez wojsko, milicję i wspomnianych sześciu cywilów, prawdopodobnie należących do specjalnych oddziałów, powołanych przez wojsko dla celów dywersyjnych.

Pomimo skoncentrowania w Kielcach wielkich jednostek wojska, milicji, UB, KBW i oddziałów sowieckich, przez wiele godzin świadomie nie zorganizowano skutecznej pomocy dla Żydów osaczonych w budynku na Plantach. Wystarczyłaby zaś do tego mała część posiadanych środków. Szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, major Władysław Subczyński, odmówił wysłania na miejsce gromadzenia się tłumu kompanii szturmowej WUBP pod pretekstem, że żołnierze są zmęczeni nocną akcją w terenie. Uniemożliwiono przybycie na miejsce zajść przedstawicieli duchowieństwa i prokuratora. Nawet nieduże jednostki wojska czy UB mogłyby z łatwością rozproszyć stosunkowo niewielkie zbiorowisko ludzi, gromadzące się wokół budynku na Plantach. Zbierający się tam tłum - wbrew późniejszym zafałszowaniom - nigdy nie był większy niż paręset osób. Zbrodnicza bezczynność stacjonujących w mieście wielkich jednostek wojskowych polskich i sowieckich (przy równoczesnym udziale niektórych przedstawicieli oficjalnych "sił porządku" w mordach) spowodowała zabicie kilkudziesięciu Żydów.

Warto w tym kontekście przytoczyć opinię Bożeny Szaynok, autorki książki "Pogrom Żydów w Kielcach 4 VII 1946", Warszawa 1991. Pisała ona, iż "działania milicji służyły niewątpliwie rozwojowi wydarzeń pogromowych. Działania szefa WUBP [Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego - J.R.N.] były niewątpliwie skierowane na spotęgowanie wydarzeń pogromu." (s. 108).

Major Subczyński, stary agent Moskwy sprzed wojny, uważany za głównego organizatora masakry ze strony polskiej bezpieki, uratował się od wszelkiej odpowiedzialności dzięki stanowczej interwencji władz sowieckich w jego sprawie. A później robił dalej przyśpieszoną karierę wojskową, mimo braku nawet matury (zrobił ją dopiero w 1956 roku).

Na czym polegała jednak rola NKWD w pogromie i kto je reprezentował? Szczegółowo udokumentowaną ocenę na ten temat przyniosła wydana w 1982 roku w Nowym Jorku książka Michaela Chęcińskiego "Poland. Communism - Nationalism - Antisemitism", ciągle jeszcze zbyt mało znana w Polsce. Jej autor, były oficer Wojska Polskiego żydowskiego pochodzenia, związany ze służbami specjalnymi, wyemigrował z Polski w 1968 roku. W swej książce jako pierwszy dowodził, że główną rolę w całej sprawie odegrał z ramienia NKWD oficer sowieckiego wywiadu Michaił Aleksandrowicz Diomin. Chęciński wskazał na interesującą współzależność: fakt, że Diomin został przysłany do Kielc, miejsca raczej "mało prawdopodobnego" jako cel pobytu dla wykwalifikowanego oficera sowieckiego wywiadu, na kilka miesięcy przed antyżydowskimi zajściami 1946 roku w Kielcach, a wyjechał w dwa tygodnie po nich. Jak zbadał Chęciński, Michaił Diomin był oficerem wyraźnie wyspecjalizowanym w sprawach żydowskich. W latach 1964-1967 był oficerem wywiadu sowieckiego w Izraelu, pracując tam jako sekretarz attaché handlowego w ambasadzie sowieckiej w Tel Awiwie. Według Chęcińskiego, właśnie Diomin nadzorował działania wspomnianego majora Subczyńskiego, który już poprzednio próbował zorganizować - w prowokatorskim celu - podobne do kieleckich zajścia antyżydowskie w Rzeszowie i Krakowie.Wtedy miały one mierne powodzenie, tym razem przyniosły oczekiwany przez jego rosyjskich mocodawców potworny skutek.

Powołując się na opinię pani Lewkowicz-Ajzenman, szefa sekretariatu w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa w Kielcach, Chęciński pisał:

"Pani Lewkowicz-Ajzenman dodała: 'Kiedy po latach znalazłam się w Izraelu, w gazecie natknęłam się na to nazwisko Dyomin, sekretarza attaché handlowego w ambasadzie radzieckiej w Tel Avivie. Wzbudziło to moją ciekawość i postanowiłam popatrzeć na tego człowieka. Bez wątpienia był to ten sam Dyomin. Ciekawe, prawda? Przysłanie Dyomina do Izraela mogłoby sugerować, że był specjalistą w sprawach żydowskich (...)'. To, że Dyomin był wykorzystywany do bardzo ważnych zadań, zostało potwierdzone przez amerykańskiego historyka zajmującego się KGB. Wymienia on Michaiła Aleksandrowicza Dyomina (pisanego również Demin) jako oficera wywiadu wojskowego w Izraelu w latach 1964-1967 i w Republice Federalnej Niemiec od 1969 r. (...)." (cyt. za polskim przekładem fragmentów książki M. Chęcińskiego w: Antyżydowskie wydarzenia kieleckie 4 lipca 1946 roku. Dokumenty i materiały, oprac. Stanisław Meducki, Kielce 1946, tom II, s. 102-103).

Chęciński wskazywał, że bezsprzecznie największą korzyść z zamieszania wywołanego zajściami antyżydowskimi w Kielcach, tak w Polsce, jak i za granicą, wyciągnęli sowieccy komuniści.

Zbrodnia kielecka stała się dla nich okazją dla nagłośnienia wśród liberałów i lewicowców na Zachodzie gromkich oskarżeń o antysemityzm wobec polskiego podziemia, kręgów emigracyjnych i hierarchii katolickiej. Zdaniem Chęcińskiego, dowód o udziale polskich i rosyjskich oficerów bezpieczeństwa w zajściach antyżydowskich "jest zgodny z ich dobrze znanymi globalnymi celami i taktyką. Masowa emigracja Żydów z Polski ułatwiła zadanie (dała broń do ręki) Związkowi Radzieckiemu przez przeładowanie obozów dla uchodźców w zachodnich strefach Niemiec i Austrii oraz wystawienie na próbę rządów brytyjskich w Palestynie, dokąd większa część tych Żydów chciała się udać. Antyżydowskie wybuchy w Polsce służyły jako pretekst do wzmocnienia kontroli nad polskim aparatem bezpieczeństwa poprzez wskazanie, że Polacy, nawet komuniści, nie są w stanie sami utrzymać prawa i porządku (...). Co więcej, mogli usprawiedliwiać wszystkie przyszłe represje polityczne jako konieczne dla zahamowania antysemickich sentymentów ludności (...)".

Głównym celem tak efektywnie zaplanowanej przez Sowiety zbrodniczej prowokacji kieleckiej było jednak odwrócenie uwagi Zachodu od dokonanego przez komunistów zaledwie parę dni przedtem gigantycznego fałszerstwa wyników referendum. Na ten motyw kieleckiej zbrodni zwrócono bardzo szybko uwagę już w pierwszych komentarzach uczciwych obserwatorów wydarzeń w Polsce.

Już 7 lipca 1946 roku, a więc zaledwie kilka dni po zbrodni antyżydowskiej w Kielcach, grono polskich intelektualistów, po części osób pochodzenia żydowskiego, w USA wydało deklarację jednoznacznie akcentującą jako motyw zbrodni to, że: "Reżimowi warszawskiemu zależy na odwróceniu uwagi światowej opinii publicznej od swoich ogromnych problemów w administrowaniu krajem - ponieważ nie opiera się on na woli większości Narodu Polskiego - lecz potężnej policji bezpieczeństwa, za którą stoi okupacyjna armia sowiecka. W chwili, kiedy opinia publiczna krajów demokratycznych zaczyna sobie zdawać sprawę z oszustw i nadużyć, jakie popełnia w Polsce prosowiecki reżim (by wspomnieć tylko ostatnie, oszukańcze referendum), rząd warszawski sprowokował morderstwa w Kielcach - ubierając się w togę obrońcy społeczności żydowskiej - aby upozorować, że jest za obroną demokracji". (Porównaj zamieszczony w aneksie pełny tekst deklaracji polskich intelektualistów z Nowego Jorku). Warto zwrócić szerszą uwagę na tę bardzo często przemilczaną dziś przez niektórych tendencyjnych autorów deklarację polskich i żydowskich intelektualistów z USA, tak szybko wskazującą na prawdziwe źródła mordu na Żydach.
Bardzo istotnym podskórnym celem zajść antyżydowskich w Kielcach w 1946 roku było szukanie przez NKWD swoistego "anty-Katynia". Akurat na 3 dni przed krwawymi zajściami w Kielcach - 1 lipca 1946 roku - rozpoczęło się postępowanie dowodowe Trybunału Narodów w Norymberdze w sprawie Katynia. 4 lipca, tj. w dniu pogromu, zaczęły się przemówienia stron w tej sprawie. Osoby dobrze poinformowane wiedziały już wtedy, że nie ma szans dowiedzenia Niemcom hitlerowskim udziału w zbrodni na polskich oficerach. Zostawał jedyny faktyczny winny - Związek Sowiecki (szerzej uwagi K. Kąkolewskiego na ten temat w książce "Umarły cmentarz", Warszawa 1996).

Przemilczane zajścia antyżydowskie w innych krajach

Co najbardziej zdumiewa w sprawie zbrodni kieleckiej 1946 roku, to fakt skrajnego przemilczenia przez ogromną część badaczy w Polsce tego, że podobne zbrodnie miały miejsce po 1944 roku także w innych krajach, które znajdowały się pod kontrolą sowiecką, a więc na Słowacji, na Węgrzech i na Ukrainie. Co więcej, wszędzie tam wydarzenia rozgrywały się wyraźnie według bardzo podobnego scenariusza jak w Kielcach. Bardzo podobne było w nich zachowanie wojska i milicji oraz wyraźna rola sprawców o komunistycznej proweniencji, których nigdy nie ukarano. Bardzo podobne były też cele polityczne zajść antyżydowskich w innych krajach. Tak jak zajścia w Kielcach miały odwrócić uwagę Zachodu od monstrualnie sfałszowanego referendum, tak zajścia na Węgrzech czy Słowacji miały odwracać uwagę od przejawów skrajnego bezprawia i gwałtów, dokonywanych przez wojska sowieckie - rozprawy z prozachodnią opozycją. Docierające na Zachód wieści o zlinczowaniu Żydów w Kunmadars, Azd czy Miskolcu miały skutecznie przesłaniać sprawy wielu tysięcy gwałtów, popełnionych przez żołnierzy sowieckich na Węgrzech, czy nawet bestialstw w stylu zamordowania przez pijanych żołdaków sowieckich katolickiego biskupa Gyórmosa Apora (za to, że próbował udzielić schronienia w swym pałacu biskupim kobietom uciekającym przed sowieckimi gwałcicielami). Nieprzypadkowo seria gwałtownych zajść na Węgrzech (od Kunmadars po Miskolc) przypadła na czas wiosny - lata 1946, gdy sowieckie władze okupacyjne rozpoczęły z pomocą węgierskiej komunistycznej milicji i bezpieki kampanię aresztowań i zastraszeń dla osłabienia bazy politycznej prozachodniego rządu Ferenca Nagya.

W opracowanej przez grupę wybitnych żydowskich badaczy na Zachodzie monografii historii Żydów w państwach zależnych od Związku Sowieckiego zwrócono szczególną uwagę na znamienne zachowanie pozostających pod nadzorem komunistów "sił porządku": wojska i policji. W czasie zajść antyżydowskich w mieście Velke Topolcany 24 września 1945 r. w toku sześciogodzinnych zamieszek zniszczono wszystkie mieszkania żydowskie, raniono 49 osób. Policja przez cały ten czas nie tylko nie interweniowała w obronie napadniętych Żydów, lecz przeciwnie, uczestniczyła wraz z wojskiem w pogromie (por. The Jews in the Soviet Satellites by Peter Meyer, Bernard D. Weinryb i in., Westpoint, Connecticut 1953, s. 105).

Podobnie jak w Słowacji, a później w Polsce, także i na Węgrzech wiosną 1946 r. w miejscowościach, w których dochodziło do krwawych zajść antyżydowskich, umocnione jednostki kontrolowanej przez komunistów milicji nie były skłonne do interweniowania (tak było w Kunmadars w maju 1946 r. czy w Diósgyör w czerwcu 1946 r.). We wspomnianej historii Żydów w państwach satelickich pisano, iż pomimo faktu, że śledztwo wykryło, że sprawcami pogromu w Kunmadars byli członkowie partii komunistycznej, faktyczni sprawcy uniknęli kary (The Jews in the Soviet Satellites, s. 425).

Na Węgrzech do pierwszych gwałtowniejszych zajść antyżydowskich po wojnie doszło w "zd i Sajószentpeter 23 lutego 1946 r. Koncentrowały się one głównie na grabieży sklepów i mieszkań. 23 maja 1946 r. chłopi w Kunmadars, podburzeni przez ewidentnego prowokatora (Zsigmonda Totha), zabili trzech kupców żydowskiego pochodzenia i ciężko poranili osiemnastu innych. W czerwcu 1946 podpalono synagogę w Mak. 30 lipca 1946 r. wielotysięczny tłum w Miskolcu (drugim po Budapeszcie pod względem liczebności mieście Węgier) zlinczował dwóch kupców - Żydów, a w kolejnych zajściach zamordował również Żyda - oficera bezpieki (wszystkich uczestników zajść antyżydowskich w Miskolcu wypuszczono na Węgrzech na wolność po niecałym roku).

Na łamach popularnego węgierskiego dziennika "Magyar Nemzet" z 15 marca 1991 r. przytoczono wymowne oceny węgierskiego historyka Marii Schmitd. Stwierdzała ona, że to ręka sowieckich tajnych służb kryła się za histerią wokół mordów rytualnych, wzniecaną w Słowacji w kwietniu 1946 r., na Węgrzech w maju 1946 r. (obok Kunmadars także w Mezökövesd i Hajduhadhaza) oraz w Polsce w lipcu 1946 r. Zdaniem Marii Schmidt: "Sowieckie kierownictwo chciało uwolnić się od żydowskich warstw religijnych, burżuazyjnych i mieszczaństwa, które traktowali jako bazy 'kapitalizmu'; pragnęło zaostrzyć problemy mocarstw zachodnich, przyjmujących żydowskich uchodźców, a w szczególności Wielkiej Brytanii, zajmującej Palestynę. I wreszcie, przypisując pogromy manipulacjom prawicowej 'reakcji', chciano umocnić na wschodzie i zachodzie Europy obóz komunistów, członków partii i sympatyków żydowskiego pochodzenia (...)" (cyt. za Janos Pelle, A kunmadarasi pogrom. Shylock Hunniban II, "Magyar Nemzet" 15 marca 1991 r.).

Trzeba przyznać, że wszędzie władzom komunistycznym udało się osiągnąć zamierzone efekty. Wśród Żydów na Węgrzech, w Polsce czy Słowacji umacniały się sympatie prokomunistyczne, poczucie, że tylko Armia Czerwona jest w tych krajach jedynym prawdziwym obrońcą Żydów wobec miejscowych "nacjonałów" i "reakcjonistów". Nader wymowny pod tym względem był list Móra Reinhardta do prezesa religijnej wspólnoty żydowskiej na Węgrzech Lajosa Stöcklera z dnia 5 sierpnia 1946 r., wkrótce po pogromie Żydów w Miszkolcu: "Niech rosyjskie władze wojskowe wypuszczą Żydów z kraju. Tak jednak, aby nie musieli się oni starać nielegalnie o wydostanie. Do czasu zaś, gdy będzie trwał proces ich emigracji - a może on ze względu na sytuację w Palestynie przeciągnąć się nawet do roku, dwóch lat - niech Armia Czerwona okupuje ten kraj w celu bronienia nas." (cyt. za J. Pelle: A kunmadarsi pogrom...). A więc doszło do jednoznacznego postulowania, by Armia Czerwona bezprawnie okupowała dłużej Węgry, tylko w celu bronienia Żydów przed niebezpiecznymi Madziarami! Powstawanie tego typu odczuć było szczególnie cennym dla Sowietów efektem ich pogromowych prowokacji.

Najwyższy czas, by badający sprawę antyżydowskich zajść w Kielcach naukowcy polscy i żydowscy odeszli wreszcie od swoistego wąskiego "polonocentryzmu" w tej sprawie i zwrócili uwagę na badania nad przebiegiem i inspiracją dla podobnych pogromów w Słowacji czy na Węgrzech. Może łatwiej trafi się w ten sposób na ślady sprawców wydarzeń. 

 

Prawda o Kielcach 1946 r. Część II
Prof. Jerzy Robert Nowak, Nasz Dziennik, 12.07.2002

Kampania propagandowa na tle zajść w Kielcach stanowi niewątpliwie jeden z najbardziej kompromitujących epizodów w historii komunistycznego kłamstwa w Polsce. Można wprost podziwiać rozmiary fantazji ówczesnych reżimowych oszczerców, łatwość z jaką natychmiast "odkryli" rzekomych sprawców zbrodni i jej mocodawców.

Manipulacje komunistycznej propagandy

Minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz oświadczył na pogrzebie zamordowanych Żydów, że wydarzenia w Kielcach były dziełem emisariuszy Rządu Polskiego na Zachodzie i generała Andersa przy poparciu AK-owców (według: ks. Daniel Olszewski, Polski antysemityzm w czasie okupacji i po wojnie, "Znaki czasu" 1987, nr 7, s. 91).

Sekretarz generalny PPR Władysław Gomułka stwierdził w przemówieniu wygłoszonym na zebraniu aktywu PPR i PPS w Warszawie 6 lipca 1946: "(...) Faszyści polscy, ci sami, którzy tak entuzjazmują się na sam widok pana Mikołajczyka i których on wita lordowskim uśmiechem zadowolenia, prześcignęli w antysemickim szale morderców hitlerowskich (...) (W. Gomułka, Artykuły i przemówienia, tom II, styczeń 1946 - kwiecień 1948, Warszawa 1964, s. 170.)

Członek Biura Politycznego KC PPR Jakub Berman utrzymywał w rozmowie z ambasadorem amerykańskim w Polsce Arthurem Bliss-Lane 11 lipca 1946 r., że zajścia w Kielcach były częścią ogólnego planu podziemnych "band" - szczególnie Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ) i organizacji Wolność i Niezawisłość (WiN), którego celem było wywołanie w całym kraju niechęci do rządu. (A. Bliss-Lane, Widziałem Polskę zdradzoną, Warszawa, wyd. podziemne "Krąg", s. 133).

Pułkownik Grzegorz Korczyński, przemawiając 19 lipca 1944 r. na posiedzeniu Komisji Administracji i Bezpieczeństwa KRN jako przedstawiciel MBP, zrzucił całą winę na działania organizacji podziemnych NSZ i WiN-u oraz andersowców. Stwierdził, że w czasie antyżydowskich zajść słychać było okrzyki: "Precz z rządem, premierem, bezpieczeństwem", "Niech żyje Anders", a w tłumie jakoby uwijali się ludzie w mundurach andersowskich, którzy dyrygowali tłumem (por. K. Kersten, Polacy. Żydzi. Komunizm, Warszawa 1992, s. 125).

W oficjalnej odezwie do ludności miasta Kielc z dnia 4 lipca 1946 r. oświadczano: "Opłacane złotem bandy leśne NSZ, WiN, AK dokonały zbrodni" (cyt. za ks. D. Olszewski, op. cit., s. 91).

Szczególnie znamienny ton miała rozplakatowana na murach Kielc odezwa podpisana przez przedstawicieli PPR, PPS, SP, PSL, SL, SD oraz Okręgowej Komisji Związków Zawodowych, która zdumiewała określeniami charakterystycznymi dla sowieckiego żargonu w ulotkach do Polaków oraz typowymi błędami stylistyki i pisowni polskiej. Pisano w niej: "(...) Nieodpowiedzialne elementy, wyzyskując tłum zgromadzony na skutek tendencyjnie rozsiewanych fałszywych wieści przez najemnych słuchaczów (sługusów - zapytuje w komentarzu K. Kersten) polskiej szlachty - chciały dokonać zbrodniczego zamachu na resztkach ludności żydowskiej, która przeszedłszy gehennę piekła hitlerowskiego i ocalawszy w znikomej części szukała schronienia w naszym miejcie. Są ranni i zabici. Rzuca to plamę na cały naród polski w oczach zagranicy i przyszłych pokoleń. Dorzuca to jeszcze jeden kamień hańby do tych wszystkich zbrodni, jakie były już popełnione przez rzeczywistych organizatorów spod znaku reakcyjnych sił polskich panów z NSZ (...)". (K. Kersten, op. cit., s. 97-98).

Komentując ulotkę K. Kersten pisała: "Kto, gdzie napisał i wydrukował ten tekst? Kto go kazał rozkleić na murach? Jest oczywiste, że władze żadnej z wymienionych partii nie mogły w tym przedsięwzięciu uczestniczyć (...)" (tamże, s. 98).

Wyjaśniając zapytania K. Kersten, można przypuścić, że ulotkę tego typu ze zwrotami o "polskiej szlachcie" i "polskich panach" mógł napisać tylko ktoś, kto przez lata aktywnie działał w sowieckiej antypolskiej propagandzie. Mógł to zrobić ktoś nadal aktywny w służbie NKWD, być może niedawno repatriowany z Rosji repatriant pochodzenia żydowskiego lub przyuczający się polskiego Rosjanin, który robił potworne błędy w stylistyce i pisowni.

Dlaczego Kerstenowa uważa, że władze żadnej z wymienionych partii nie mogły w tym przedsięwzięciu uczestniczyć? PSL na pewno nie, ale jest bardzo prawdopodobne, że PPR - tak. Według sprawozdania instruktorów KC PPR z pobytu w województwie kieleckim od 4 do 15 lipca 1946 r.: "Postanowiono wydać odezwę, podpisaną przez wszystkie Stronnictwa. Odezwa została nazajutrz rozplakatowana" (wg: Antyżydowskie wydarzenia kieleckie 4 lipca 1946 roku. Dokumenty i materiały, tom II. Oprac. i przygotował do druku Stanisław Meducki, Kielce 1994, s. 141).

7 lipca 1946 r., w rezolucji Wojewódzkiego Komitetu PPS i Wojewódzkiego Komitetu PPR wystąpiono ze skrajnie absurdalnymi zarzutami głoszącymi, iż kler katolicki w Kielcach "przez swe zaczepne wystąpienia antyrządowe z ambon przygotował nastroje pogromu i zbrodni." (por. tamże, s. 119). Po latach stanowczo odciął się od tego typu interpretacji wojewoda kielecki w 1946 roku Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk, stwierdzając w swych wspomnieniach: "(...) Włączenie się Kurii Biskupiej do uspokojenia nastrojów antyżydowskich i na tym tle antyrządowych, dało widoczne rezultaty. Niestety nie potrafiliśmy w większym stopniu wykorzystać dobrej woli dostojników Kościoła. W tamtych czasach nie znaliśmy pojęcia 'dialogu', lecz jedynie pojęcie 'zaostrzającej się walki klasowej'. Jest oczywiste, że najłatwiej jest własne błędy zrzucać na rzeczywistego lub wyimaginowanego 'wroga klasowego'. Świadczy o tym chociażby uproszczona i przedwczesna ocena kieleckich wydarzeń, opracowana w formie rezolucji przez Wojewódzkie Komitety Polskiej Partii Robotniczej i Polskiej Partii Socjalistycznej zaledwie w 3 dni po pogromie i na 4 dni przed mającym się odbyć sądem (...)." (tamże, s. 90).

Ataki na "reakcję" jako rzekomego sprawcę zbrodni w Kielcach twórczo rozwinęła reżimowa prasa. Katowicka "Trybuna Ludu", będąca wówczas miejscową gazetą lokalną także dla Kielc (kieleckie "Słowo Ludu" jeszcze nie istniało), napisała w dniu 6 lipca 1946 r.: "(...) Niesłychana prowokacja elementów reakcyjnych (...) Aresztowano 62 podżegaczy i sprawców pogromu. Nigdy prawdziwe źródło tego rodzaju zbrodni nie było tak jasne jak w tym przypadku. Czy Adolf Hitler nie zaczął od pogromów Żydów? Kieleckie kołtuny, zarażone hitlerowską trucizną, dawaną przez andersowskich bandytów, mszczą się za klęskę referendum (...)" (cyt. za ks. D. Olszewski, op. cit., s. 91). "Gazeta Ludowa" z 8 lipca popisała się już skrajnym atakiem na polską hierarchię katolicką, stwierdzając: "(...) Winni pogromowi kardynał Hlond, Kuria Biskupia w Kielcach, biskup częstochowski Kubina (...)" (tamże, s. 91-92). W rzeczywistości ks. biskup Kubina odegrał bardzo dużą rolę w uspokojeniu nastrojów w Częstochowie przez odezwę do społeczeństwa z 7 lipca 1946 r. i in. Przyznawano to nawet w piśmie Powiatowego Oddziału Informacji i Propagandy w Częstochowie do Wojewódzkiego Urzędu Informacji i Propagandy w Kielcach z 29 sierpnia 1946 r. (por. Antyżydowskie wydarzenia..., op. cit., t. 2, s. 115).

Wszystkie rekordy kłamstw pobił artykuł Piotra Borowego opublikowany na łamach głównego marksistowskiego organu kulturalnego "Kuźnica", redagowanego przez takich koryfeuszy reżimowej ideologii, jak Mieczysław Jastrun, Adam Ważyk czy Stefan Żółkiewski. Borowy oskarżał zacofanych "prowincjuszy", którzy wierzą "nadal w trzecią wojnę i rozbiór Rosji, wierzą również w powrót Andersa i w noce 'długich noży', podczas których 'wyrżną co trzeciego Polaka'.
Motłoch jest łatwo podjudzić i pogromy takie endecja może robić również w innych miastach, nawet pod oknami kurii biskupich (...)" (cyt. za P. Borowy, Co wart jest gest Piłata, "Kuźnica" 5 sierpnia).

Do oficjalnych reżimowych oskarżeń przeciw "polskiej reakcji" jako rzekomej winowajczyni antyżydowskich zajść w Kielcach, bez wahania przyłączyli się czołowi przedstawiciele różnych organizacji żydowskich. Nie pozwolili sobie na zachowanie nawet cienia wątpliwości, choć chodziło o sprawę dotyczącą mordu na ich współziomkach, więc powinni być zainteresowani maksymalnym wyświetleniem wszystkich podejrzanych okoliczności, chociażby dziwnego zachowania sił bezpieczeństwa, wojska i milicji. Na posiedzeniach Centralnego Komitetu Żydów Polskich (CKŻP) jednoznacznie akcentowano rzekomą odpowiedzialność polskiej "reakcji" za zajścia w Kielcach. Jeden z czołowych oficjalnych liderów społeczności żydowskiej Adolf Berman, brat Jakuba, już 4 lipca informując zebranych na posiedzeniu Prezydium CKŻP o antyżydowskich zajściach w Kielcach, nazwał je "próbą odłamu faszystowskiego podburzenia społeczeństwa przeciw rządowi. Jest to rezultat przegranego przez nich referendum (...)" (K. Kersten, Polacy... op. cit., s.103). Tak "poinformowany przez Adolfa Bermana Centralny Komitet Żydów Polskich nie miał wątpliwości co do potencjalnych winnych i w swym komunikacie zaakcentował, że pogrom kielecki przeprowadzono pod hasłem: 'bij Żyda i niech żyje Anders'" (K. Kersten, op. cit., s. 103).
Podobny ton oskarżeń pod adresem polskiej "reakcji" dominował na kolejnych posiedzeniach CKŻP. Icchak Cukierman (pseudonim Antek) uznał, iż: "(...) Kielce, to początek organizowania zamachów na Żydów (...) Dookoła zorganizowanych sił faszyzmu stoją antysemiccy zbrodniarze. Rząd zaczyna się umacniać i walka z reakcją jest ciężka, można się spodziewać mordów na Żydach. Kielce nie były odosobnione (...)" (wg: K. Kersten: Polacy..., op. cit., s. 104). Przedstawiciel PPR w Prezydium CKŻP Paweł Żelicki ocenił: "(...) reakcja po straconym referendum zaczęła ostrą walkę przeciw rządowi. Wysuwa się konik antyżydowski (...) zamiarem reakcji było zdyskredytowanie rządu za granicą (...). W kampanii za granicą przeciw ośrodkom, które inspirowały i przeprowadzały akcję, należy wskazać na udział wśród kieleckich napastników wojskowych w mundurach z napisem Poland oraz na zachowanie się kleru (...)" (tamże, s. 104). Żelicki i przedstawiciel Bundu postulowali, aby przeprowadzić odpowiednią kampanię propagandową za granicą, w imię "zwalczania tamtejszych ośrodków dyspozycyjno-pogromowych. Sugerowano, by publicznie interpelować Mikołajczyka w sprawie stanowiska PSL, zapytać go, 'dlaczego akceptuje mord kielecki'?".
Nie miał żadnych wątpliwości co do rzekomej roli "reakcji polskiej" jako winowajczyni zajść w Kielcach również wpływowy amerykański dziennikarz żydowski rodem z Polski Szmuel L. Shneiderman. W czasie pobytu w Polsce spotykał się on głównie z komunistycznymi prominentami pochodzenia żydowskiego, a urzeczony Mincem wyrażał się o nim tylko w superlatywach. Dotarł do Kielc nazajutrz po zajściach i puścił w świat jedną z pierwszych relacji, głosząc wszem i wobec, że chodzi o "diabelską machinację polskich bandytów, którzy w Kielcach skutecznie dopełnili robotę zaczętą przez nazistów (...)" (tamże, s. 105).

W ten sposób wpływowi przedstawiciele Żydów polskich i zagranicznych wydatnie pomogli w odwróceniu uwagi świata od prawdziwych inspiratorów mordu w Kielcach - komunistycznych zbrodniarzy z NKWD i UB. Swoimi wystąpieniami proreżimowymi, "anty-andersowskimi" i "anty-reakcyjnymi" potwierdzili zaś coraz powszechniejsze w społeczeństwie polskim przekonanie o identyfikacji przeważającej części Żydów polskich z komunistami.

Rzecz znamienna: polskie władze komunistyczne niezwykle mocno starały się maksymalnie nagłośnić zbrodnię kielecką na Zachodzie, i to w odpowiednio hańbiącym Polskę i Polaków szerokim kampanijnym kontekście. Jak przytaczał Krzysztof Kąkolewski w "Umarłym cmentarzu", linię oficjalnej propagandy komunistycznej na temat zbrodni kieleckiej na zagranicę ustalał kierownik Wydziału Zagranicznego KC PZPR Ostap Dłuski. W liście do ambasadora RP w Paryżu Stanisława Skrzeszewskiego zalecał, aby przeprowadzić odpowiednią "kampanię w prasie francuskiej, pisząc o znaczeniu i wadze tej kampanii tak ze względów ogólnopaństwowych, jak i w związku z okresem przedwyborczym". Jak akcentował Dłuski: "(...) Dobrze postawiona kampania opłaci się nam bardzo, nie trzeba być skąpym. (...) Sprawa sama w sobie powinna zainteresować każdego szczerego demokratę, patriotę francuskiego. Chodzi o to, by sprawie nadać szerokie tło polityczne - Monachium, Beck, Anders - a między innymi odsłonić prawdziwe korzenie afery kieleckiej (...)."

Władzom reżimowym miała się bardzo opłacać zagraniczna "kampania na temat wydarzenia hańbiącego imię Polski". Było to zaś tym bardziej perfidne, że to ich służalstwo wobec sowieckiej polityki NKWD umożliwiło dojście do całej tej ponurej sprawy.

Autor wydanej w 1993 roku w Toronto monografii PSL-u w latach 1945-47 Roman Buczek wyszczególnił następujące punkty dezinformacji lansowanej przez reżimową prasę w Polsce i część prasy zagranicznej, akceptującej komunistyczne wyjaśnienia:
1. "Nasłani agenci gen. Andersa organizują w Polsce pogromy Żydów;
2. Pewne ośrodki w Polsce nie chcą potępić wypadków kieleckich według wskazań PPR, a więc były związane z pozostałościami faszyzmu i z gen. Andersem;
3. Najważniejszym z tych ośrodków jest Polskie Stronnictwo Ludowe kierowane przez Stanisława Mikołajczyka i dlatego należy stronnictwo to rozwiązać, a jego przywódców odizolować od społeczeństwa. W wystąpieniu swoim z dnia 6 lipca 1946 r. Gomułka oskarżył nawet PSL o bezpośredni udział w pogromie w Kielcach;
3. Zabijający Żydów byli katolikami, ale Kościół katolicki w Polsce nie chciał potępić wypadków w sposób przyjęty przez komunistów, a zatem Kościół ten jest antysemicki i ponosi odpowiedzialność za wydarzenia w Kielcach. Dlatego też jest uzasadnione podjęcie z nim walki i skuteczne jego osłabienie. Już w trzy dni po wypadkach zapowiedział to Osóbka-Morawski w swoim przemówieniu.
5. Domaganie się przez PSL likwidacji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i ograniczenia postępowania rządu tymczasowego jest szkodliwe, ponieważ w społeczeństwie polskim nadal wpływ mają elementy faszystowskie, wobec czego postępowanie władz jest uzasadnione (...)" (R. Buczek "Na przełomie dziejów. Polskie Stronnictwo Ludowe w latach 1945-1947", Toronto 1985, s. 206-207).

Bardzo szybko miało się okazać, że nie ma żadnych dowodów udziału jakichkolwiek "reakcjonistów", "andersowców" etc. w zajściach kieleckich, żadnego z nich nie aresztowano i nie skazano. W wyroku nie znalazło się też ani jedno słowo na ich temat. Atakując PSL, całkowicie przemilczano fakt, że Mikołajczyk natychmiast potępił zajścia kieleckie, ale cenzura skonfiskowała jego oświadczenie. Odrzucono też zaproponowany przez PSL projekt powołania specjalnej komisji wyłonionej przez wszystkie ugrupowania polityczne dla zbadania kulisów kieleckiej zbrodni.

Co wywoływało niechęć do Żydów

Znamienna była rola, jaką w propagandzie komunistycznej 1946 roku wokół zajść antyżydowskich w Kielcach przypisywano rzekomej "ciemnocie" kielczan, średniowiecznym fobiom zacofanego motłochu, który gotów jest uwierzyć w najskrajniejsze nawet bzdury o mordach rytualnych etc. Tego typu tezy, o dziwo, podejmowane są po dziś dzień w niektórych tendencyjnych tekstach na temat zbrodni kieleckiej. Ton nadaje tu Krystyna Kersten, która, by odwrócić uwagę od faktycznej roli NKWD jako inspiratora i organizatora zbrodni, wini za nie "polskie fobie, uprzedzenia, mity korzeniami sięgające średniowiecza".

W pierwszych latach powojennych nie brakowało punktów zapalnych prowadzących do antyżydowskości w szerokich kręgach społeczeństwa polskiego. Nie były to jednak wcale żadne średniowieczne mity i fobie, religijne uprzedzenia "motłochu", jak tyle razy próbowano wmawiać w propagandowych opracowaniach. Były różne realne czynniki niechęci, wynikające z konkretnego rozwoju wydarzeń w Polsce w pierwszych latach powojennych.

Dywagacje o ciemnocie kielczan, ich przerażającym zacofaniu i wierze w średniowieczne banialuki o mordzie rytualnym, przesłaniają prawdę o istniejących rzeczywiście w ówczesnych Kielcach różnorakich politycznych, gospodarczych i społecznych źródłach napięć w stosunkach z Żydami.

Z jednej strony chodziło o kontrasty ekonomiczne, prowadzące do niechęci. "wczesny wojewoda kielecki Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk wspominał, akcentując:

"Błędy w beztroskim zachowaniu Gminy Żydowskiej, polegające na jaskrawej różnicy w wysokim poziomie życia bez produkcyjnej pracy, kiedy robotnicy dosłownie głodowali (...). W Kielcach najliczniejsza grupa Żydów zamieszkiwała w dużej kamienicy przy ul. Planty 7 (...). Ta, zdawałoby się mała społeczność żydowska, stała się bardziej widoczna, ponieważ żyła na dużo wyższym materialnym poziomie od spauperyzowanego w czasie długoletniej wojny środowiska polskiego. Drogie garnitury, złote obrączki na palcach, mnogość pieniędzy i widoczna niechęć do podejmowania nieopłacalnej wówczas pracy, nie mogły zostać niezauważone przez społeczeństwo polskie. (cyt. za "Antyżydowskie wydarzenia kieleckie 3-4 lipca 1946 roku. Dokumenty i materiały" oprac. Stanisław Meducki, Kielce 1994, t. II, s. 81, 83).

Tendencyjni autorzy gruntownie przemilczają jedną z najważniejszych przyczyn nasilania się niechęci do Żydów w Kielcach - chodziło o szczególnie duże zgromadzenie się osób pochodzenia żydowskiego w kieleckim aparacie władzy, w UB i PPR.

Żydami z pochodzenia byli: prezydent miasta Kielce Zarecki, szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) Andrzej Kornecki (Dawid Kornhendler), sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PPR Józef Kalinowski, kierownik Wydziału Personalnego KW PPR Julian Lewin, zastępca szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) Albert Grünbaum, szefowa Sekretariatu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego Eta Lewkowicz-Ajzenman, dowódca oddziału wojskowego wysłanego na pomoc Żydom na Plantach major Konieczny, szef wydziału personalnego WUBP (Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego) Marian (po wyjeździe z Polski występował jako Morris) Kwaśniewski (dane za książkami: "Antyżydowskie... s. 81, 102, 106, 139; "Zabić Żyda. Kulisy i tajemnice pogromu kieleckiego 1946", oprac. Tadeusz Wiącek, Kraków 1992, s. 6 i 11; K. Kąkolewski "Umarły cmentarz", Warszawa 1996, s. 43-44, 81, 144-145 i J. Śledzianowski "Pytania nad pogromem kieleckim", Kielce 1999, s. 52, 65, 77, 138).

Najgorsze problemy wywoływał fakt, że duża część z wymienionych powyżej dygnitarzy i funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego nie była ani osobami uczciwymi, ani kompetentnymi. Przynajmniej o paru z nich wiemy, że wywoływali powszechne oburzenie swymi nadużyciami.

I tak na przykład fatalną sławą w Kielcach cieszył się prezydent miasta Zarecki. Jak pisano w sprawozdaniu instruktorów KC PPR z pobytu w wojewódzkie kieleckim w czasie od 4 do 15 lipca 1946 r.: "Niektórym partyjniakom polskim wydaje się nawet, że Komitet Centralny faworyzuje Żydów - toleruje nawet nadużycia - o ile popełnia je Żyd. Wysuwany jest przykład Prezydenta miasta Kielc, którym był Żyd Zarecki. Popełnił on szereg nadużyć: miejscowa organizacja wyrzuciła go z Partii, Komitet Centralny przywrócił mu prawa członka Partii. Zarecki wyjechał na Zachód, gdzie również popełnił szereg nadużyć" ("Antyżydowskie..., s. 139).

Celował w nadużyciach także inny towarzysz pochodzenia żydowskiego - szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego Andrzej Kornecki. Według tekstu Włodzimierza Kalickiego ("Zabij Żyda" w "Gazecie Wyborczej" z 7-8 lipca 1990): "Zwolenników PPR irytowała z kolei wszechwładza osób pochodzenia żydowskiego. Poprzedni szef WUBP Andrzej Kornecki wedle ówczesnych relacji wielokrotnie popełniał rozmaite wykroczenia i nadużycia - i zawsze był ratowany przez władze zwierzchnie". Wojewoda Wiślicz-Iwańczyk zarzucał z kolei Korneckiemu prowokacyjne łamanie praworządności. Powszechnie dominowała opinia łącząca UB z Żydami. Włodzimierz Kalicki we wspomnianym tekście pisał, że: "Milicjanci nie cierpieli UB, utożsamianego z Żydami (...)".

Był jeszcze jeden groźny punkt zapalny w stosunkach polsko-żydowskich. Od pierwszych miesięcy 1946 r. przybywały do Polski kolejne transporty repatriantów Żydów. W połowie 1946 r. liczba Żydów w Polsce wynosiła 244 tysiące. Równocześnie z repatriacją Żydów z ZSRS do Polski, w tym samym czasie, w przeciwnym kierunku - do Rosji Sowieckiej - szły zupełnie inne pilnie strzeżone transporty kolejowe, pełne polskich patriotów z AK wywożonych na Syberię.

Świadomość negatywnych nastrojów wobec Żydów, panujących w Kielcach w połączeniu z faktem, że było to jedno z najbardziej antykomunistycznych miast w Polsce, leżała prawdopodobnie u podstaw decyzji zorganizowania zajść antyżydowskich właśnie w tym mieście. Organizatorzy prowokacji liczyli, że hasło: "Bij Żyda!" wywoła tam szerokie poparcie. W rzeczywistości, wbrew kłamstwom propagandy komunistycznej, do zajść zainicjowanych przez wojsko i milicję nie przyłączyły się żadne większe grupy ludności, a tym bardziej elementy "reakcyjne" i "antykomunistyczne", które mogłyby stać się idealnymi obiektami późniejszych procesów. 

 

Prawda o Kielcach 1946 r. Część 3
Prof. Jerzy Robert Nowak, Nasz Dziennik, 19.07.2002

Zdumiewa upór, z jakim niektórzy tropiciele "polskiego antysemityzmu" próbują zafałszować prawdziwy obraz prowokacji kieleckiej 1946 roku wbrew prawdzie historycznej. Negując jakże wiele dowodów na to, że zajścia były zorganizowane przez agenturę NKWD i bezpiekę, idą dosłownie w zaparte, by przedstawić zbrodnię kielecką jako rzekomy, samoistny wybuch złowieszczej antysemickiej ciemnoty kieleckiego motłochu i działań polskiej "reakcji". Zupełnie w tym samym stylu jak to robiono, i to na jakże szeroką skalę, w dobie rządów komunistycznych, bezpośrednio po prowokacji kieleckiej. A tymczasem fakty aż nadto mówią za siebie. Dość przypomnieć choćby, jakże wyraźnie wskazujący na rolę komunistycznych władz i komunistycznego aparatu przemocy, przebieg samych 1-lipcowych zajść antyżydowskich w Kielcach 1946 roku. I kolejną, układającą się w swoistą mozaikę serię wydarzeń, takich jak zacieranie śladów zbrodni przez władze, likwidowanie niewygodnych świadków i przebieg sfabrykowanego procesu w sprawie zbrodni kieleckiej, prowadzonego najwyraźniej tak, aby nie znaleźć prawdziwych winnych.


H. Błaszczyk, syn ubeka

Jak wiadomo, cała prowokacja kielecka zaczęła się od puszczenia pogłosek o porwaniu przez Żydów małego Henryka Błaszczyka, który - jak głoszono - przypuszczalnie padł ofiarą mordu rytualnego. W rzeczywistości mały Henryk był ukrywany w jakimś nieznanym miejscu. Wśród tych, którzy rozpowszechniali pogłoskę, był sam Walenty Błaszczyk, ojciec rzekomo porwanego Henryka. Dziś wiemy, że ojciec rzekomo uprowadzonego chłopca był sam agentem kieleckiej służby bezpieczeństwa i działał pod pseudonimem "Przelot". O jego agenturalnej roli piszą zgodnie Michał Chęciński, były oficer WP żydowskiego pochodzenia (w tekście "Moskiewski trop" na łamach "Gazety Wyborczej" z 5 lipca 2000 r.), Krzysztof Kąkolewski w książce "Umarły cmentarz" (Warszawa 1996, s. 75) i ksiądz Jan Śledzianowski w książce "Pytania nad pogromem kieleckim" (Kielce 1999, s. 39). Ksiądz Śledzianowski cytował w swojej książce rozmowę z Henrykiem Błaszczykiem, który jednoznacznie opowiadał o roli jego ojca i ubeków w prowokacji kieleckiej. Zapytany przez ks. Śledzianowskiego: "(...) Czy nie uważa pan, że ojciec pański w tej sprawie bardzo zawinił?", Henryk Błaszczyk odpowiedział m.in.: "Na pewno! Przecież później oni do ojca przychodzili (...) Ubowce! Ja ich znałem z widzenia. (...) Widziałem jak zakutych ludzi ściągali z samochodów... Szybko rozpoznawałem aresztowanych więźniów i tych, którzy pilnowali, bili w różny sposób, popychali, kopali. Tych ubowców rozpoznawałem potem u nas na Podwalnej. Przychodzili do ojca, palili papierosy i pili wódę (...). W naszym mieszkaniu to była taka melina UB. Nawet jeden z tych ubowców ożenił się u ojca brata z córką (...)". (J. Śledzianowski, op. cit., s. 24-25).
A oto fragment dalszego dialogu między ks. J. Śledzianowskim a Henrykiem Błaszczykiem: "- Czy ojciec za tę przysługę dla UB, że sam kłamał i 8-letniemu dziecku nakazał kłamać, coś od ubowców czy peperowców otrzymał? Jakieś pieniądze?
- Na pewno! Coś za to otrzymał (...).
- A co matka? Czy ona też była w to wmieszana?
- Nie wiem. Pamiętam, że po śmierci ojca zawsze mówiła, żeby z nikim o tym nie rozmawiać. W czasie 'Solidarności', jeszcze przed stanem wojennym, kiedy różni ludzie zaczęli się sprawą interesować i odnajdywali mnie, matka prosiła, abym nic nie mówił, bo zginę (...). (cyt. za J. Śledzianowski, op. cit., s. 25-26).
Inna sprawa, że na swój sposób zatroszczono się, żeby Henryk Błaszczyk nic nie mówił o tym, co się naprawdę stało w Kielcach w 1946 roku, związując go pracą z PZPR. Przez wiele lat, aż do rozwiązania PZPR, Henryk Błaszczyk pracował - z bronią w ręku - w ochronie gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR.
Kto mordował Żydów w Kielcach?
W tendencyjnych artykułach i wypowiedziach na temat zbrodni kieleckiej 1946 roku próbowano przedstawiać ją jako wynik rozszalałych działań ogromnego tłumu "zdziczałych, krwiożerczych, antysemickich" Polaków. "Wprost" pisało na przykład, że to 20 tysięcy mieszkańców Kielc biło i mordowało Żydów. Prasa amerykańska w różnych okresach pisała o 30, a nawet 70 tysiącach mieszkańców Kielc uczestniczących jakoby w pogromie, co stanowiłoby więcej niż cała ówczesna ludność Kielc (por. K. Kąkolewski, op. cit., s. 144). Warto więc przypomnieć, że najbardziej wiarygodni świadkowie wydarzeń, jak Andrzej Drożdżeński ("Polityka", nr 28 z 1990 r.), szacują tłum na około 300 osób.
Trzeba znać dobrze topografię tamtego terenu, by wiedzieć, że na placu przed domem nad Plantami, gdzie doszło do zbrodni, w żadnym razie nie mogły się zmieścić tysiące osób, jak głoszą kłamliwi publicyści.
Sędzia Andrzej Jankowski, dyrektor Okręgowej Komisji ds. Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Kielcach, stwierdził wprost: "Zacznę od liczb, gdyż podaje się je zwykle zawyżone. Np. tygodnik 'Wprost' pisze, że 20 tys. kielczan biło Żydów. Jest to fizycznie niemożliwe, jako że przy domu żydowskim na Plantach mogło się zmieścić co najwyżej 500 osób. Przy czym zdecydowana większość to byli gapie. Cywilnych uczestników pogromu mogło być jednorazowo maksymalnie kilkudziesięciu (cyt. za J. Pisiewicz, Sprawa ciągle niejasna, "Słowo - Dziennik katolicki" nr 199 z 1996 roku). Taki "tłum", złożony w przeważającej części z gapiów, mogła z łatwością rozproszyć niewielka nawet jednostka wojska, milicji czy UB. A przypomnijmy, że w tym okresie w Kielcach stacjonowały duże liczebnie formacje wojska i różnych sił porządkowych ze względu na fakty, że Kieleckie "było jednym z najsilniejszych centrów działania partyzantki antykomunistycznej". Krzysztof Kąkolewski pisał w "Umarłym cmentarzu" (s. 145) o obliczeniach Zenona Wrony szacującego na 215 osób liczbę stacjonujących w Kielcach żołnierzy (z wojska, KBW, informacji wojskowej, żandarmerii wojskowej) pracowników UB, pracowników MO. Do tego Kąkolewski dolicza jednak jeszcze pominięte przez Wronę takie jednostki, jak II Kompania KBW, szkoła milicyjna, służba ochrony gmachów - budynków UB. Do tego dochodził również stacjonujący w Kielcach garnizon sowiecki. Warto w tym kontekście przypomnieć uwagi Michała Chęcińskiego, b. oficera WP pochodzenia żydowskiego. W swym artykule na temat zbrodni kieleckiej, publikowanym w "Gazecie Wyborczej" z 5 lipca 2000 roku, Chęciński pisał, że: "(...) rok wcześniej podczas pogromu w Krakowie radzieckie czołgi wyruszyły na ulice Krakowa i niezwłocznie ochłodziły zamiary tłumu. W Kielcach garnizon radziecki znajdował się kilkaset metrów od miejsca pogromu".
Tylko że dowódcy sowieccy nie zrobili niczego dla spacyfikowania sytuacji przed domem na Plantach, podobnie jak nic nie zrobili dowódcy polskich jednostek wojskowych czy UB. Przeciwnie, to właśnie wojskowi pierwsi zaczęli mordowanie Żydów. To oficer informacji wojskowej strzelił w głowę przewodniczącemu Komitetu Żydowskiego w Kielcach Sewerynowi Kahane. (por. J. Śledzianowski: op. cit., s. 54; K. Kąkolewski, op. cit, s. 156). Znamienne jest, jaka go za to później spotkała "kara". Według K. Kąkolewskiego (op. cit., s. 157): "Oficer informacji został aresztowany, a później został zwolniony w ramach 'powyborczej 1947 amnestii'. Dodajmy, że amnestia ta była przeznaczona dla niewinnie oskarżonych AK-owców i zapełniających więzienia WiN-owców, ale skorzystał na niej nazistowski komunistyczny morderca Żydów". Według tajnego raportu opracowanego przez ks. biskupa Czesława Kaczmarka: "dwie trzecie Żydów zostało zamordowanych przy pomocy broni używanej przez wojsko" (wg K. Kąkolewski, op. cit., s. 119). Także kard. August Hlond mówił w rozmowie z włoskim dziennnikarzem, przedstawicielem włoskich Żydów Ballonim: "mordercami nie był lud, ale milicja, która podjęła walkę z biednymi Żydami (...)" (tamże
s. 120). K. Kąkolewski pisał (op. cit. s. 80): "Wszyscy najbardziej tendencyjnie nastawieni autorzy piszący o pogromie są zgodni co do tego, że wdarcie się grupy umundurowanych i cywilnych funkcjonariuszy wraz z trzema mężczyznami, którzy złożyli skargę, i dzieckiem, domniemanym świadkiem, stało się początkiem mordu". Znamienne było na tym tle zachowanie zastępcy szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach, ubeka żydowskiego pochodzenia Alberta (Fajwisza Altera) Grynbauma. Jak to przypomniał Michał Chęciński na łamach "Gazety Wyborczej" z 5 lipca 2000 r.: "W gmachu WUBP [Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego - J.R.N.] miało się odbyć spotkanie uratowanych, potencjalnych ofiar pogromu z dziennikarzami zagranicznymi. Por. Grynbaum zjawił się tam o wiele wcześniej i apelował do zebranych, żeby nie ujawnili, jak haniebnie zachowała się milicja i wojsko, bo wykorzysta to antysemicka reakcja. Większość świadków pogromu uległa namowom Grynbauma".
O tego typu zachowaniu Grynbauma wspominał też Jechiel Alpert, b. zastępca przewodniczącego Wojewódzkiego Komitetu Wojskowego dr. S. Kahane. Opisał on, co następuje: "Pogrom był w czwartek. W piątek rano porucznik Albert [Grynbaum - J.R.N] z UB prosił mnie, żebym pojechał do szpitala i rozpoznał zabitych, że tam będzie komisja sądowa i korespondenci amerykańskiej prasy i żebym im nie mówił, że to wojsko mordowało" (cyt. za J. Śledzianowski, op. cit. s. 102).
Warto dodać, że w zajściach antyżydowskich czynny udział wzięła jeszcze bojówka PPR - ORMO z huty "Ludwinów". Według sędziego A. Jankowskiego, było w niej 6 nieznanych robotników, którzy mieli broń, zaraz po pogromie zniknęli i przypuszczalnie byli prowokatorami. (por. J Śledzianowski op. cit. s. 108). Niestety, księga zapisów działań ORMO przy hucie "Ludwinów" zginęła w latach 80. (tamże s. 105).
Ksiądz Śledzianowski przypusza, że w miejsce autentycznych robotników z "Ludwinowa", do zbrodniczej akcji na Plantach został skierowany w przebraniu robotniczym oddział majora Władysława Sobczyńskiego, uważanego za głównego organizatora zbrodni na zlecenie sowieckie. Znamienne, jak sam Sobczyński, szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach, usprawiedliwiał nieudzielenie przez podwładne mu jednostki pomocy Żydom oblężonym na Plantach. Twierdził on, że musiał odmówić skierowania swojego oddziału, zwanego szturmowym, na Planty, ponieważ jego ludzie byli zmęczeni po całonocnej akcji (J. Śledzianowski, op. cit. s. 109).
Majora Sobczyńskiego ze względu na jego wyjątkowe służalstwo wobec Sowietów jeszcze przed tragedią na Plantach nazywano majorem "Sabaczyńskim". Przypisywano mu już wcześniej organizowanie - w celach prowokacyjnych - z ramienia UB w czerwcu 1945 r. nieudanego pogromu Żydów w Rzeszowie. Jego doradcą sowieckim był płk Szpilewoj, agent "Natan", z pochodzenia Żyd sowiecki z NKWD (MWD) (J.
Śledzianowski, op. cit., s. 78). Chęciński uważa, że płk Szpilewoj był prawdopodobnie "pochodzenia polsko-żydowskiego". Sowieckim koligacjom przypisuje się to, że major Sobczyński nie został nigdy ukarany za rolę w zbrodni kieleckiej, został uniewinniony, a później szybko awansował na kolejne wpływowe stanowiska.


Likwidowanie niewygodnych świadków

Wśród argumentów dowodzących, że zbrodnia kielecka była świadomie przygotowaną prowokacją, ważną rolę odgrywają liczne przykłady zabójstw lub przyśpieszenia śmierci niewygodnych świadków wydarzeń. Pierwszym takim przypadkiem zgonu ważnego świadka wydarzeń - w podejrzanych okolicznościach - była śmierć Alberta (Fajwisza Altera) Grynbauma, zastępcy szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach. Zginął on już w zaledwie 5 tygodni po zajściach kieleckich - 12 sierpnia 1946 roku, na trasie z Warszawy do Kielc. Zabójstwo Grynbauma przypisywano rzekomemu atakowi partyzantów WiN-u z grupy "Dołęgi". Tyle że, jak pisał K. Kąkolewski, (op. cit. s. 152): "Sądzeni przez sąd ówczesnej RP, żołnierze grupy WiN "Dołęgi" nie byli oskarżeni o zabójstwo A. Grynbauma. Należy więc przypuszczać, że Grynbaum został zabity przez "naszych partyzantów". (Chodziło o działające wówczas związane z bezpieką
oddziały pozorowanej partyzantki, wykonującej "na konto podziemia" działania, którymi komuniści chcieli to podziemie obciążyć.)
Cytowany już b. żydowski oficer WP Michał Chęciński pisał o tajemniczym, a tak wygodnym dla sprawców zbrodni zgonie Grynbauma: "Nie ulega wątpliwości, że Grynbaum wiedział wiele, jeżeli nie za wiele, o kulisach pogromu. Miał liczną agenturę wśród mieszkańców Kielc i zapewne próbował po pogromie ustalić wiele zagadkowych szczegółów, co należało zresztą do jego obowiązków służbowych" (M. Chęciński, op. cit.). Grynbaum zginął razem ze swym starym kolegą Henrykiem Ochinem, funkcjonariuszem Komitetu Miejskiego PPR, zięciem prezydenta Kielc. Chęciński (op. cit.) przypomina w tym kontekście: "od wyjazdu [Grynbauma i Ochina w sierpniu 1946 r. - J.R.N.] wszelki ślad po nich zaginął. Rodziny zaginionych interweniowały u ministra bezpieczeństwa Radkiewicza, domagając się wyznaczenia komisji, która wyjaśniałaby okoliczności ich zaginięcia. Natrafiały na mur milczenia. Można wytłumaczyć śmierć tej dwójki trwającą wówczas wojną domową. Ktoś z podziemia mógł ich w drodze do Warszawy zamordować. Zdziwienie budzi wszakże nieobecność ich nazwisk w wykazach ofiar bratobójczych walk w Polsce, choć wymienia się tam nawet nazwiska szeregowych milicjantów" (zob. np. album "Walka" wydany w 1965 r.).
Chęciński pisał: "W dziwnych okolicznościach zginęli też inni wtajemniczeni świadkowie pogromu. Wkrótce po tych tragicznych wydarzeniach ginie, otruty w szpitalu, kierowniczy pracownik - WUBP Kielce - Majewski, przedwojenny komunista znany z uczciwości i bezkompromisowości. Pielęgniarz, który otruł Majewskiego, umiera tego samego dnia, gdy nadchodzi ekspertyza potwierdzająca, że Majewski został otruty. Ten splot dziwnych 'przypadków' nie został do dziś wyjaśniony". Pisałem już o tym, że uniknął kary, pomimo przejściowego aresztowania, oficer bezpieki, szef WUBP, major Władysław Sobczyński, dziś podejrzewany o to, że był faktycznym organizatorem całej antyżydowskiej prowokacji kieleckiej. Na tle jego dalszej historii, a zwłaszcza olśniewającej kariery, tym bardziej dają do myślenia represje, które uderzyły w ówczesnego Komendanta Wojewódzkiego MO, ppłk. Wiktora Kuźnickiego. Podobnie jak jego zastępca mjr Kazimierz Gwiazdowicz i mjr Sobczyński ppłk Kuźnicki był oskarżany o zaniedbanie obowiązków w dniu zajść, ale przesiedział od nich znacznie dłużej. W ocenie Chęcińskiego, Sobczyńskiego i Gwiazdowicza uniewinniono, w odróżnieniu od Kuźnickiego, i widać było w czasie rozprawy w grudniu 1946 roku "zniekształcenie faktów w celu wybielenia Sobczyńskiego i Gwiazdowicza". Zdaniem Chęcińskiego, o nieporównanie surowszym potraktowaniu ppłk. Kuźnickiego zadecydowało jego niezastosowanie się do dyktowanych odgórnie reguł gry. Otóż - jak pisał Chęciński (op. cit.): "(...) Kuźnicki (...) domagał się, żeby jego proces odbył się jawnie i żeby powołano świadków, którzy mogliby dowieść jego niewinności. Zwracał się w tej sprawie do wszystkich możliwych instancji i przełożonych. Ponieważ nikt na jego prośby nie reagował zaczął w więzieniu głodówkę. Wypuszczono go z więzienia w stanie agonalnym. W domu kontynuował głodówkę. Po kilku tygodniach zmarł".
Krzysztof Kąkolewski pisze (op. cit. s. 134), iż "Wiktor Kuźnicki zaczął mówić nieostrożnie, że to, co się zdarzyło w Kielcach, było 'absolutną prowokacją'. Mówił o tym swym współwięźniom i Kąkolewski nie wyklucza, że w rezultacie UB poddało go torturom tak, że z więzienia 'powrócił w stanie ruiny fizycznej i psychicznej'. Zmarł w wieku zaledwie 44 lat".
Dość nieoczekiwany tragiczny los spotkał później jednak również i b. zastępcę ppłk. Kuźnickiego - majora K. Gwiazdowicza. Po latach utonął - według jednej wersji w Wietnamie, według innej - w Laosie. Kąkolewski pisał (op. cit. s. 136): "Powierzono mu (...) ważną misję, ale czy przypadkiem nie po to, by jako nosiciela tajemnicy zgładzić potajemnie na obszarze bardzo dalekim od Polski".
Inną formą rozprawy z człowiekiem w niewygodny sposób dla władz drążącym sprawę zbrodni kieleckiej było zaszczucie i doprowadzenie do przedwczesnej śmierci prokuratora wojewódzkiego Jana Wrzeszcza. Prokurator ten, natychmiast na wieść o oblężeniu domu żydowskiego na Plantach, udał się tam na miejsce, chcąc, zgodnie z obowiązującym wówczas jeszcze prawem przedwojennej RP, przejąć władzę nad aparatem policyjnym i wojskiem zgromadzonym wobec budynku i przywrócić porządek. Na próżno domagał się od wojska rozproszenia tłumu albo przynajmniej "wywiezienia wszystkich oblężonych Żydów samochodami pod eskortą". Oficerowie wprost stwierdzili, że nie wydadzą takiego rozkazu. Jak później zapisał, podpułkownik WP, z którym rozmawiał: "(...) odpowiedział mi, że prokurator go nic nie obchodzi i nic tu nie ma do powiedzenia, a następnie obrócił się do mnie tyłem (...)". (cyt. za J. Śledzianowski op. cit. Kielce 1999, s. 75). Nie powiodły się też próby interweniowania przez prokuratora J. Wrzeszcza w Wojewódzkiej Radzie Narodowej. W dokumencie o wydarzeniach, sporządzonym po tragedii lipcowej 1946 roku i przechowywanym w Kurii Diecezjalnej w Kielcach zapisano m.in. o wypadkach po przybyciu prokuratora J. Wrzeszcza: "Całą akcją kierowało UB, w trakcie walk także sam Urząd Bezpieczeństwa wezwał wojsko, co było sprzeczne z przepisami prawa, gdyż w takich wypadkach posługiwać się wojskiem może tylko prokurator. Tymczasem prokuratorowi powiedziano, że jest niepotrzebny, gdyż akcją kieruje UB. Po tym fakcie prokurator złożył oficjalny raport do Województwa i Ministerstwa, zaznaczając, że odpowiedzialność za wypadki kieleckie spada wyłącznie na Urząd Bezpieczeństwa" (według J. Śledzianowski, op. cit., s. 76).
Dzień później prokurator J. Wrzeszcz uczestniczył w Łodzi w Zjeździe Delegatów Związku Zawodowego Pracowników Sądowych i Prokuratorskich RP jako prezes Okręgu Kieleckiego tego związku. Pisał o tym później m.in.: "zgłoszona została rezolucja potępiająca mord kielecki dokonany 'przez czynniki reakcyjne' oraz zawierająca stwierdzenie, że mord ten okrywa hańbą cały naród polski (...). W dyskusji zabrałem głos, mówiąc, że nie należy w rezolucji przesądzać, kto dokonał mordu, gdyż jeszcze dochodzenie nie ustaliło tego, a my jako sędziowie i prokuratorzy jesteśmy przyzwyczajeni do wydawania wyroku po dokładnym zbadaniu dowodów (...). Następnie powiedziałem, że hańba, jaka spada na nas, jest niezawiniona przez ten naród. Stoję bowiem na stanowisku odpowiedzialności indywidualnej, zgodnie z nowoczesną teorią prawa karnego i obowiązującym u nas kodeksem karnym. Zbiorowa odpowiedzialność była bronią hitleryzmu i nasz naród oraz naród żydowski najbardziej odczuli skutki tej odpowiedzialności na sobie. Za zbrodnie chuliganów oraz niedołęstwo pewnych czynników nie może spadać odpowiedzialność na cały naród. Przemówienie moje spotkało się z gorącym przyjęciem całej sali" (cyt. za K. Kąkolewski, op. cit., s. 125).
Już w kilka dni później prokuratora Wrzeszcza gwałtownie zaatakowano w organie KW PPR "Głos Robotniczy" w artykule pt. "Łajdactwo", nazywając go prokuratorem - obrońcą czarnej sotni (a więc grup antysemicko-szowinistycznych w stylu tych inspirowanych niegdyś przez carską Ochranę). Jeden z najgorszych politruków pochodzenia żydowskiego, b. agent GPU-NKWD, a w 1946 roku wiceminister sprawiedliwości, Leon Chajn zaatakował prokuratora Wrzeszcza, insynuując, jakoby bronił on morderców z Kielc. J. Wrzeszcza natychmiast zawieszono w pełnieniu funkcji prokuratorskich. Zapowiedziano wytoczenie mu postępowania dyscyplinarnego, ale nic takiego nie zrobiono. Prokurator Wrzeszcz zdecydował się na odejście z aparatu sprawiedliwości i przejście do adwokatury. Został radcą prawnym Kurii Kieleckiej i osobiście biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka. Bezpieka nie zapomniała jednak o nim. Wraz z rozpoczętą później akcją przeciwko biskupowi Kaczmarkowi aresztowano również i b. prokuratora. Przesiedział dwa lata na Mokotowie, gdzie przeszedł niezwykle brutalne śledztwo. Według relacji jego syna, zmarł przedwcześnie, świadomie zarażony gruźlicą (zamknięto go w więzieniu z umierającym na gruźlicę więźniem Niemcem, który miał otwartą gruźlicę, jej ostatnią fazę). Według relacji syna prokuratora Wrzeszcza, w momencie przyjmowania jego ojca po przywiezieniu go z Kielc na Mokotów oficer bezpieki powiedział mu od razu "na przywitanie": "My cię znamy skurwysynu od dawna. I ty już stąd nie wyjdziesz". (cyt. za J. Kąkolewski, op. cit., s. 128). Syn prokuratora Wrzeszcza mówił później: "(...) Aresztowanie i powiązanie ojca ze sprawą biskupa Kaczmarka było absolutną zemstą... Tak, była to przeokrutna zemsta. Myślę że cena, którą zapłacił za całokształt postawy, to było skrócenie jego życia. Po pogromie terror był bardzo głęboko odczuwalny, zakorzeniony. To było zamówienie, żeby pokazać, że Polacy są straszliwi, krwiożerczy, że trzeba trzymać ich za mordę. To potem realizowano do końca (...)" [podkr. J.R.N.] (cyt. za J. Kąkolewski, op. cit., s. 128).
Kilka dziesięcioleci później, w latach 90., doszło do tajemniczego wypadku samochodowego, w którym o mało nie zginął sam Henryk Błaszczyk. Wyszedł z niego ze wstrząsem mózgu, złamaną ręką, uszkodzeniem kręgosłupa. Sprawczyni wypadku, jakoby pracownik ambasady polskiej w NRF, zniknęła. Na listy poszukujące jej nie otrzymano odpowiedzi (zob. szerzej: K. Kąkolewski, op. cit. s. 90).

STRONA GŁÓWNA